Jeśli jest prawdą, o Miłości, że najwyższym twoim przejawem na ziemi jest miłość tych, którzy ledwo są związani ze światem, miłość „ludzi poświaty księżycowej”, to jaki jest sens mojej miłości? Dlaczego jestem skazany przez ciebie na coś niższego i gorszego, z czym nie chcę się pogodzić jako z niższym? Jakaż wtedy jest wartość wszystkiego, co ja kocham, i do czego dążę, aby w tobie stać się wiecznym? Przecież twoje szczyty nie są tutaj. Są one pokryte wiecznymi śniegami, białymi o obojętnymi, jaśniejącymi zimnymi promieniami, owiane wiecznym chłodem. Jeśli ty wzywasz ze świata, to dlaczego zmusiłaś mnie, żebym szukał ciebie w świecie? Przemija postać tego świata[1], przeminę wraz z nim także i ja. Co się stanie z moją ukochaną? – Tam, w przyszłości nie będzie ona taką, jaką ją kocham, tam jej nie rozpoznam. Nie chcę wieczności bez niej!
Powiedzą mi „ludzie poświaty księżycowej”: Ty nie kochasz ukochaną, a siebie samego. Ty nie znasz Miłości, równej ku wszystkim, doskonałej. – Nie, siebie samego nie należy kochać. Co znaczy kochać siebie? – Kochać swoje przyjemności? – Przecież te przyjemności nie są możliwe bez tego, kto je wywołuje, nawet najniższe z nich koniecznie zakładają coś zewnętrznego w stosunku do mnie, choćby moje ciało, różne ode mnie. Ciało moje nie jest mną samym, ono powinno być różne ode mnie, abym mógł się nim rozkoszować. Nie mogę dążyć do rozkoszy, jeśli poza mną nie ma niczego, zdolnego dać mi rozkosz, jeśli sama rozkosz już w całości jest we mnie i jest mną. Ona powinna być poza mną, chociaż jestem z nią od początku związany. Nie ma rozkoszy bez miłości, nie ma miłości bez ukochanej. Jeśli najbardziej lubię swój spokój i dążę do niego, to jeszcze nie władam nim i jego prawami, które nie ulegają przedawnieniu. Wtedy przede mną stoi idealny obraz mojego „ja”, które jeszcze nie stało się mną. Tak też dążąc do doskonałości, kocham siebie idealnego, istniejącego już jako idea i uchwyconego przez moją świadomość, ale jeszcze nie zrealizowanego i tym ode mnie różnego. W Miłości, jak i w Poznaniu, realnie różnią się kochający i ukochany, tylko kochający i poznający jest niczym, a ukochana jest samą Wszechjednością.
Nie mówicie o miłości własnej, mówiąc o miłości do dalekich, do dobra innych, do nieskończonego Boga. Czy jednak i Dobro, i Bóg, nie przynoszą nam rozkoszy? Przeto nie kochajcie ich, zimne, bezcielesne cienie! Skąpstwo naszej miłości nie w tym, że nas raduje Boży świat, a w tym, że jedynie raduje to, co jest nam bliskie. Pełnia Miłości nie jest w rezygnacji z rozkoszy, a w rozkoszowaniu się wszystkim.
Miłość siebie samego… Przecież kochać siebie i siebie poznawać znaczy poznawać nic i kochać nic, czyli unicestwiać siebie. Miłość siebie samego jest samobójstwem, a to, co wszyscy nazywają miłością siebie, to tylko mała Miłość, kiedy kocha się w sposób ograniczony i kiedy rozkoszują się nie chcą cierpieć.
Nie ma miłości bez ukochanej. Ja kocham nie marzenie, nie swoje stworzenie, kiedy dążę do niej. Ona była poza mną nawet wtedy, kiedy jej nie znałem: już wtedy niepokoiła ona całą moją duszę. Gdyby ukochana cała była we mnie i mną, nie dążyłbym do niej, nie kochałbym jej. Ale wtedy nie byłoby we mnie miłości i życia: wszystko trwałoby w wiecznym pokoju śmierci. Kocham, uważając moją miłość za wieczną, pragnę pełnego zjednoczenia z ukochaną. Ono powinno być, jeśli miłość, jeśli życie moje nie jest oszustwem, jeśli warto kochać. Nastąpi takie zjednoczenie, że ukochana cała stanie się mną – i nie będzie miłości mojej do niej, i nie będzie jej. Aby mogła być i stać się doskonałą moja miłość, powinno nastąpić pełne nasze zjednoczenie i równocześnie powinna pozostać nasza pełna odrębność. Jeśli będzie tylko jedność, nie będzie miłości mojej, samego życia. Jeśli będzie wieczny podział, miłość moja nigdy nie osiągnie swego celu, nie stanie się doskonała, dręcząc mnie nieutuloną żądzą. Aby zrealizowała się i istniała Miłość, koniecznym jest, żeby ukochana i ja byliśmy w Niej bez podziału i bez pomieszania. Jak możliwe jest takie pogodzenie przeciwieństw? Czy ku temu prowadzi nas nasza miłość?
2. Powinniśmy być nierozdzielni… A wszystko nas dzieli i już szumią nad kimś z nas niesłyszalne skrzydła Śmierci. Umiera ukochana… Gdzież wtedy jest moja miłość, bez niej nie istniejąca? Gdzie jesteś ty, Miłości, któraś przekonała mnie o twojej wieczności? Nie ma ukochanej – nie ma miłości. Dlaczego nie wierzę śmierci i boli miłością dusza? Dlaczego ciągle jeszcze dążę do ukochanej – przecież jej nie ma: ona rozkłada się w ziemi – dlaczego z tęsknotą i jakąś niepojętą nadzieją przywołuję jej miłą postać? Bezsensem jest kochanie czegoś, co na zawsze odeszło… Dlaczego więc tak kochamy? Dlaczego matka nie może pocieszyć się i ciągle płacze nad zmarłym dzieckiem? Po co w ciche nocne godziny zstępują miłe cienie i w myśli o nich znajdujemy nie tylko gorycz beznadziejnej rozłąki, ale także jakąś świetlistą radość? Jak gdyby oni tutaj byli, z tobą, w tobie… Nie, ja nie przyzywam cienia, obrazu wytworzonego przez moją myśl. Ja potrzebuję tej łagodnej radości pogodzonego z czasem serca. – Przyzywam całą ukochaną, chcę znowu objąć ją, na nowo usłyszeć znajomy głos.
Nie warto kochać? – Nie mogę nie kochać: miłość jest moim życiem. Nie chcę trzeźwym rozumem uwierzyć w nieśmiertelność wszystkiego, co kocham. Nie chcę, z żyję jakbym wierzył. – Nie ma większej miłości, jak oddać swoje życie za swoich ukochanych[2]. Oddaję, dobrowolnie i radośnie oddaję swoje życie ukochanej. Jeśli grozi jej nieszczęście, ja ją obronię, nawet śmierć nie jest mi straszna, byleby ona żyła. Ofiaruję siebie za nią, za nią ginę. Czy jednak pozostanie dla mnie i we mnie moja ukochana, czy pozostanie nasza dwu-jedna miłość, jeśli ja zginę? Nie ma mojej miłości bez ukochanej, ale nie będzie jej też beze mnie, bez tego, kto ukochaną kocha. Nie tylko za jej życie oddaję swoje życie: gotów jestem zginąć za jej honor i za jej szczęście. Cóż mnie będzie obchodził jej honor i szczęście, jeśli mnie samego nie będzie, jeśli wraz ze mną zniknie nasza miłość? Dlaczego więc będąc takim ofiarnym, jestem dla niej tak okrutny? – Oto grozi jej hańba, w której utraci ona wszystko to, co świetliste i drogie dla mnie, lub też tylko na chwilę zdradzi samą siebie. A ja, bezgranicznie kochający. Mówię: Lepiej zgiń! – Posyłam ją na śmierć i na mękę. Jakiż w tym sens? – Zginie ona i z nią na wieki zginie miłość, zginę ja sam. Nie będzie miłości tak samo, jak i nie będzie jej, jeśli ona zdradzi samą siebie. Czy tak? – Być może, siebie zdradziwszy, ona przyniesie mi cierpienie, ale miłości mojej nie zabije, być może, pogodzę się nawet z hańbą. Jakże mogę chcieć szczęścia, ukochaną posyłając na śmierć, jej miłość, siebie samego? Albo ja, tak ofiarny, bezsensownie okrutny – czy w tym celu, żeby zachować swoje marzenie, zabijam żywą duszę? Przecież wiem, że marzenia i tak nie zachowam, że czeka mnie gorycz wiecznej, beznadziejnej rozłąki.
Śmierć też nie czeka na moje wezwanie, nie czeka na koniec życia, a niszczy każdą jego chwilę. Bezlitośnie i nieustannie unosi wszystko, co jest nam drogie. – Czy pamiętasz, jak stałeś przy kołysce swojego dziecka i godzinami patrzyłeś na niego? Jak radował cię pierwszy przebłysk myśli w jego oczach lub dziwiła ich łagodna mądrość, jak nie z tego świata. Cieszyło się twoje serce, kiedy słuchałeś jego śmiechu i patrzyłeś, jak on cały się śmieje i drży ze śmiechu: śmieje się swoimi jeszcze bezzębnymi ustami i nóżkami, i drżeniem swego całego maleńkiego ciałka. Teraz on wyrósł. Jest piękny i mądry. Życie go nie zaczepiało, nie zdeprawowało. Za nic nie wyrzekniesz się go takim, jakim on jest teraz… Czy jednak nie wspominasz ze smutkiem o nim, kiedy leżał i śmiał się w swojej kołysce, śmiał się całym swoim maleńkim ciałkiem? Wspominasz i wspomnieć nie możesz, a to wspominasz, już na zawsze minęło, bezpowrotnie, jak i przeminie to, co jest teraz… Dzisiaj na miłej twarzy zobaczyłem nowe zmarszczki, na głowie ukochanej przebija się pęk siwych włosów. Zmarszczki ją upiększają, siwizna ją upiększa, odkrywając mi w niej coś nowego. Nie wyrzeknę się ich. Dlaczego jednak nie ma tego, co wcześniej było tak drogie, co drogie jest mi teraz? Dlaczego nie mogę przypomnieć sobie jej młodej twarzy, jej świetlistych i spokojnych oczu w tych dniach, gdy ją pokochałem?… A tam niesłyszalnie nadciąga Starość i niszczy te drogie cechy, zabiera ich miękkość i łagodność, zagłusza oraz czyni zamglonym wesoły i radosny śmiech. Nie będę miał sił, żeby przypomnieć sobie ten dzisiejszy głos, te cechy, a jeśli przypomnę sobie niejasno – przywrócić ich już nie będę mógł… Wszystko w niej, w ukochanej, jest mi drogie, ale wszystko bezpowrotnie uchodzi. Chcę, żeby ona cała stała się moją. Jakże jednak poznam miłe dzieciństwo ukochanej i jej pierwszy, świetlisty śmiech, i dziecinne łzy, i marzenia senne o mnie?
Jakże możliwa jest Miłość, jak możliwa jest w niej nasza pełna jedność? Czyżby ona oszukiwała mnie w te noce i jej słowa były fałszywe? Dlaczego jednak wtedy ściskają moje serce, dlaczego nie mogę ich zapomnieć, zwyciężyć niezrozumiałe oszustwo moim trzeźwym rozumem, dlaczego żyję i kocham?
3. Wszyscy dążymy do czegoś lepszego i piękniejszego, niezadowoleni wiecznie poszukujemy doskonałości i dręczymy się niedostatkami ukochanego, ze względu na coś lepszego pozostawiamy to, co jest dobre, i nie możemy się zatrzymać w swoim dążeniu. Nie ma końca tych naszych poszukiwań, niosącym z sobą jedynie gorycz rozczarowań i przesytu. Na ziemi nie ma doskonałości i piękno odbija się w nieskończonej ilości swoich odblasków. Łowimy je i zbieramy, ale nie możemy, nie mamy sił, żeby je zebrać. To, co znajdujemy, nas nie zadawala… Kochałem i wiem, że ona jest moją jedyną, niepowtarzalną. Miłość sama doprowadziła mnie do niej, pokazała mi tę, z którą kiedyś, przed moim życiem się rozstałem. Kocham ją we wszystkich jej niedostatkach, ale jestem bezsilny, żeby je przezwyciężyć, cierpię i dręczę się nimi. Kochając doskonałość kocham moją jedyną i chcę wszystko w niej znaleźć, chcę, żeby ona była doskonałą. Chcę, żeby ona, pozostając moją jedyną i nic nie tracąc, nie tracąc samych swoich niedostatków, była najlepszą i najpiękniejszą ze wszystkich na świecie. Jednak ona nie jest najpiękniejszą i najlepszą, a piękniejsze i lepsze nie są moją jedyną, są mi obce i nie kocham ich. Przypominam sobie wzruszającą postać Agafii Tichonownej: „Gdyby tak wargi Nikonora Iwanowicza przystawić pod nosem Iwana Kuzmicza, wziąć jeszcze trochę wesołości, którą ma Baltazar Baltazarowicz, a do tego dodać jeszcze urody Iwana Pawłowicza…”[3].
Jednym z ukochaną powinno być życie moje. Kocham jednak piękno poza nią i bezsilny jestem, żeby zebrać i znaleźć w niej wszystko, rozpadam się. Zbieram wszystko, co mogę znaleźć i dostać. Przyniosłem jej kwiaty polne – opadły i zwiędły w jej ręce. Oddaję siebie samego, ale w sobie nie mogę oddać całego świata. Chcę, żeby wszystko było w niej i zazdroszczę piękna w innych, ale kochać ich nie mogę, gdyż kocham tylko ją. Śmieszne i naiwne są moje pragnienia. Jeśli jednak nie zostaną spełnione, moja miłość nie będzie pełna, nie będzie zrealizowana. Wtedy ty, Miłości, nie będziesz łaskawą i wszechmocną królową, a kapryśną dręczycielką, fałszywą oszustką, wszechwładną, tak, ale bezlitosną, okrutną Hathor, krwawą Tanit[4].
4. Znów znużenie i znowu waham się, poszukuję odpowiedzi na swoje wątpliwości i znaleźć nie potrafię. Jasno świeci księżyc, przenikając duszę tęsknotą bez końca i początku… Czy to nie ty, Miłości, w jego promieniach zstępujesz do mnie? Czuję twój, znajomy już łagodny powiew… Coś wypływa we mnie i jaśnieje… Oto, w końcu, słyszę twój głos… coraz głośniejszy i głośniejszy…
„Zazdrościsz swojej ukochanej, zazdrościsz dlatego, że ona jest piękniejsza i lepsza od ciebie. Czy wiesz, że ona cała jest twoja i – samym tobą, a zazdrość w stosunku do samego siebie nie jest możliwa. Bywa ci wstyd z tego powodu, że jesteś gorszy, niż powinieneś i możesz być w sile waszej miłości. Lękasz się wtedy, że ona przestanie kochać, zapominasz o waszej jedności i o mojej sile, zapominasz, że autentyczny jesteś w niej, w twojej ukochanej. Nie zazdrościsz sobie samemu, nie zazdrościsz jej: nie ma zazdrości w mojej trój-jedni. Jeśli ukochana twoja kocha innych, piękniejszych i lepszych, niż ona, to oni powinni być w niej i nią. W niej znajdziesz wszystko, co ciebie pociąga i mani, czego wcześniej nie mogłeś w niej zobaczyć. A przecież twoja ukochana – to ty sam; nie może ona we mnie być jedną z innymi, ze wszystkimi, jeśli ty sam nie kochasz i ich, a oni nie są jednym z tobą”.
Jakże… jakże mogę kochać wszystkich, jeśli kocham tylko jedną? Zresztą nie chcę kochać nikogo, poza moją miłą! Nie chcę pogodzić się także z tym, żeby ona kochała innych. Miłość moja jest zazdrosna – z nikim nie chce się dzielić. Ukochaną poszukiwałem i znalazłem: nikomu nie mogę jej oddać. Niezrozumiałe są twoje słowa. – Tak, staję się mądrzejszym i lepszym, gdy kocham mądrą i dobrą. Czy jednak piękniejszym staje się garbus, gdy kocha bożka belwederskiego? Nie, a ty, Wszechmocna, jesteś bezsilna, żeby przemienić ciało ukochanej – wszystko w nim zachowawszy, uczynić je nieskalanie pięknym. Dlaczego rozrywasz naszą dwu-jednię, dlaczego wzywasz do kochania innych, a ją, moją jedyną, zabierasz mi?
„Nie zazdrości ojciec kochanej swojej córce tego, że jest piękniejsza od jego żony, która tak bardzo kocha córkę. Jedynie w miłości do żony i do córki rozumie on w pełni autentyczne piękno swojej żony. Jeśli kocha żonę, jeśli ją zrozumiał, to czy zrezygnuje z czegokolwiek z niej? Czyż nie uzna, że niedostatek żony wypełnia piękno córki? – W miłości do obu dysponuje on pełnią wszystkiego i z żoną jest szczęśliwy oświeciwszy jej niedostatek ukochanym pięknem. Kto mu ją zabierze, jeśli ja połączyłam troje? W żonie, w jej niedostatkach osiąga on to, co jest najdroższe ze wszystkiego: jej niedostatki są uzupełnione młodym pięknem. Jak w wianku polnych kwiatów piękniejsza staje się twarz. Tak piękny jest też ból, jeśli świetlista radość trwa nad nim”.
Związek małżeński jest nieskalany. W nim twoje więzy są rozerwalne. Daleko unosi kochaną córkę inna miłość.
„Dlaczego nie może być nierozerwalny na wieki? Dlaczego nie ma być wspólnotą ze mną, z wiecznym moim życiem? Czyżby rozłąka ziemska była silniejsza, niż Śmierć? Zwyciężam Śmierć i rozłąkę w tym, kto mnie kocha i umie kochać. Sam widziałeś moją światłość, kiedy w łonie miłości rozkwita miłość zakochanych, kiedy łagodna starość ogrzana jest promieniami, jasnością nowej pary”.
Mówisz o miłości. Jest to jednak miłość tych, którzy są już krwią związani ze sobą… Tu możliwa jest twoja jedność. Jest ona ograniczona ciasnym ogrodzeniem: świat, cały nieskończony świat leży poza nią.
„Któż przeszkadza tobie innych tak kochać, jak ojciec – swoją córkę? Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma ich także dla tych, kto pokocha we mnie i napełni się mną. On we mnie tworzy jedność swoją, przeze mnie i we mnie znajduje on świat jak siebie samego”.
Przecież taka miłość nie uczyni brzydkiego pięknym, nie wyprostuje garbatego. Prawda, ty rozświetlasz także brzydką twarz. Przypominam sobie, jak przemieniłaś twarz księżnej Marii, kiedy dotknęłaś jej serca. Ale tu są twoje granice, których i ty nie masz sił przekroczyć.
„Sam mówisz, jak je przekraczam. To jedynie słaby odblask mojego promienia. Ty przecież wiesz, jak potrzebne jest to, co najpiękniejsze w twojej miłej, jak piękne jest w niej, w jej jedności. Tak i w moim świecie wszystko jest pełne piękna dla kogoś, kto nauczy się żyć miłością. W swojej dwu-jedni powinniście zwyciężyć waszą samotność: zaakceptować w całości świat, oddać się jemu, stać się z nim jednością. Świat przechodzi przez ciało twojej ukochanej i przez jej duszę – w niej jego moment; ona z niego się urodziła i do niego powróci. Życie i śmierć, rozpad i związek, to moje ogniwa, Wszech-jednej Miłości. Z nią na zawsze od początku jesteś związany. W niej znajdujesz siebie, w niej znajdziesz cały świat. W nikim innym on dla ciebie nie stanie się takim, a tylko w niej cały świat stanie się tobą. Przeze mnie, przez Miłość, jesteście jedną istotą i we mnie przez nią osiągasz wszystko”.
Nie mogę jednak kochać innej, innych! Nie chcę, żeby ona kochała innych! Gdzież twoja trój-jednia, Miłości, jeśli ona kocha mnie i innych?
„Jakże śmieszna jest twoja zazdrość! – Ty chciwie przywarłeś do swojej ukochanej, a nie widzisz, że kochasz ją jedynie w wąskich granicach ziemi, jedynie w wąskich granicach, nakreślonych przez siebie. Zazdroszcząc nie wierzysz we mnie i zapominasz o moim przedwiecznym prawie. – Oddając siebie ty znajdujesz siebie. Oddajesz siebie tylko w granicach ziemskich, a znajdujesz się w jedności powszechnej miłości. Czy ona może pokochać innych tak, jak ciebie kocha? Popatrz na siebie. – Ty przecież kochasz innych, ale nie tak, jak ją. Nie masz sił, żeby do końca poznać innych: z nią nie jesteś jedno i jej głębia jest dla ciebie na wieki ukryta. Jedynie z nią związałam ciebie we mnie, tylko jedną porzucasz, porzucając mnie. Ja wszystko zachowam: wszystkie pary w nieskończonej mojej jedności. Poznając mnie, poznajesz wszystkich. Jednak nie możesz mnie kochać i poznawać, jeśli sam nie jeden, jeśli nie jesteś w ukochanej, a ona w tobie. W niej tobie daję moją wszechjedność, tylko w niej cały utracony przez ciebie świat. On mnie odgradza i mną żyje w nieskończonym i wiecznym swoim ruchu. A kiedy osiągniesz i przyjmiesz mnie, wzniosę ciebie nad przestrzenią ziemską, nad biegiem czasu”.
5. Przemija nasz świat i unosi z sobą wszystko przez nas umiłowane siostra lub przyjaciółka twoja, nieodwracalna śmierć.
„Ona nie jest moją siostrą, jestem od niej silniejsza. Ona jest jedynie jednym z moich zjawisk. Dlaczego nie wierzysz w moją wieczność? Przywrócę tobie wszystko, co przeminęło, wskrzeszę wszystko, co zginęło. We mnie, w wiecznym moim życiu znowu spotkasz tych, którzy niewidzialnie przychodzą do ciebie, którzy w duszy twojej jaśnieją niesłyszalną światłością. Uwierz mi – wkrótce zmartwychwstaniesz we mnie i z tobą zmartwychwstanie ona. Ty już dotknąłeś mojego wiecznego życia, tu już znalazłeś się pod biało śnieżnym skrzydłem”.
Mało mi zmartwychwstania ukochanej, nudne są dla mnie twoje naiwne bajki dla dzieci. Niech ona zmartwychwstanie piękną i wieczną! – Ona już nie będzie tą, którą znam i kocham. Zmartwychwstanie jakaś ogólna jej postać, a nie ona dzisiejsza i wczorajsza. Ja natomiast kocham ją dzisiaj, kochałem wczoraj, kocham każdą chwilę jej życia. Jeśli było w niej coś, czego nie znałem i nie wiedziałem, z tęsknotą o tym myślę, przywołuję to, co bezpowrotnie odeszło. Oto teraz przypomniałem sobie, jak dawno już jej nie widziałem. Wtedy na jej twarzy snuło się łagodne marzenie, nad nią pochylały się nieruchome brzozy, oświetlone jesiennym zachodem słońca. Marzenie było we mnie, ale ukochana o tym nie wiedziała i sam o tym nie wiedziałem. A teraz pojawia się przede mną jedynie blady obraz. Wszystko rozumiem, czaruje przeczucie tego, co będzie, przepiękne marzenie w swoim niewypowiedzeniu. Chcę znowu być w przeszłości i wszystko rozumieć, jak teraz, ale tak, żeby wszystko pozostało przeczuciem, niezrozumiałym mnie i jej. Nie jest mi potrzebne to, co jest we mnie, ale to, co jest w niej, potrzebna jest mi pierwsza oznaka jeszcze niezauważonego uczucia i to samo uczucie w jego pełnym rozkwicie. Nie może jednak od razu powstać przede mną i być wszystko, co z nią przeżyłem: te chwile, kiedy ona była ze mną, i te chwile, kiedy była daleko ode mnie. Nie może ona zmartwychwstać od razu jako młoda, teraz kochana, i jako miłe dziecko, którego nie znałem, ale tak bardzo chciałbym trzymać na rękach, i jako taka, którą się stanie w odległych latach. Czy czeka mnie powtórzenie ziemskiego życia? – Pozostanie w nim umieranie, bezpowrotność mijających chwil, zimna Śmierć. A może czeka mnie wieczny powrót jednego i tego samego? Straszną męką jest sama myśl o tej możliwości. Lękam się nudy nieskończonych powtórzeń, nie chcę innego życia: kocham ją i nie chcę umierania ukochanej choćby na chwilę!
„Nie będzie tego. – Wszystkiego zrozumieć nie możesz, w czym wieczność mojego życia, jak we mnie, w trój-jedni mojej jest ona osiągalna. Tobie wydaje się, że koniec wszystkich czasów oczekuje nieruchoma wieczność, żeby znowu się zacząć, znowu popłynąć nieskończonym potokiem, jak płynie czas. Z wieczności wyprowadza czas twoja naiwna myśl. Jednak nie wcześniej i nie po biegnącym czasie nadchodzi wieczność, nie czeka, żeby on się zaczął i nie czeka na jego koniec. Wieczność zaraz wszystkie czasy zawiera w sobie, jest pełniejsza i większa od nich: w niej twój czas, czas całego świata, jest jak chwila, ale chwila jedna z wiecznością. Czas jej bladą poświatą, uszczerbkiem wieczności. Każda chwila twego życia jest samą wiecznością. Ty nie żyjesz w czasie, a w wieczności, ale nie możesz, słaby, żyć całą wiecznością. Każda chwila twego życia, różna od pozostałych, jest od nich nieoderwalna i z nimi jest jednym w wiecznej jasności. A ty, wydzielając tę chwilę, nie znasz pozostałych, jesteś bezsilny, żeby ją zachować… Najpełniej żyjesz teraźniejszością. Wyobraź sobie, że możesz wysiłkiem życia, a nie niewyraźnymi domysłami, nie słabą pamięcią, żyć w każdej chwili według swojej woli; wyobraź sobie, że wszystko możesz uczynić teraźniejszym: i to, co minęło, i to, co nadejdzie. Ten ruch w czasowym życiu wyobraź sobie jako wolny i niezwykle szybki. Wtedy w teraźniejszości wszystkie chwile połączą się: chwila odejścia w chwili powrotu – chwila tworzenia; nic nie zniknie, w każdej chwili zebrane jest całe życie i życiem będzie każda chwila, różna od pozostałych, ale z nimi jedna. Jednym ty z ukochaną, jednym i ze mną, ale z nią – dwu-jednia, a we mnie – trój-jednia. Tak wieczność zawiera płynący czas, przewyższając go swoją pełnią”.
Wtedy mój czas jest jedynie niezrozumiałym snem, ciężkim, męczącym snem… Powiedz mi więc, dlaczego mój czas pędzi tylko do przodu, dlaczego jestem bezsilny, żeby go zawrócić?
„Twój czas nie jest snem. T, co w nim jest, rzeczywiście jest – sama moja wieczność. Nie jest jednak w czasie pełna: to nie chcesz ją przyjąć całkowicie. Ty nie chcesz w czasie całe swoje życie ogarnąć chwilą, jedynie łowisz chwile i je wypuszczasz, czyniąc moją wieczność czasem. Umocniwszy się w chwili jak w wieczności, staniesz się wiecznym, wszystkie chwile jednocześnie ogarniesz i zakończysz bieg czasu. Nie porzucisz czasu, ale staniesz ponad czasem, w całości go zachowawszy. Bieg twego życia jest samym bytem i samą nieskończoną wiecznością, jedynym potokiem. Tylko w wieczności nie ma umierania i nie ma narodzin, w niej wszystko trwa i nie ma pustki. Twoja miłość w wieczności cała istnieje: nie jak jedna z chwil jej, ale wszystko w jednym: istnieje i w swoim niewyraźnym i nieśmiałym początku i w rozkwicie oraz w sile, a także w łagodnym swoim końcu. Jednakże nie czekam na jej ruch, żeby ją całkowicie opanować. Całą od razu w sobie zachowam, ale w sile ruchu i porządku. Dla ciebie jedynie w czasie jasny jest porządek, w czasie lub w przestrzeni. Dla ciebie niezrozumiała jest siła ruchu. Jeśli ty, żyjąc w czasie i dążąc w przyszłość, nie utracisz teraźniejszości, jeśli i przeszłość będzie ciągle stać przed tobą, różna od przyszłości i od teraźniejszości jedynie jako „pierwsza”, zwyciężysz swój czas, w wieczności dopełnisz czas. W wieczności jesteś wszech-jeden i wszystko-czasowy, od razu jeden i wieloraki. W niej zawsze i w chwili każdej jedna z tobą ukochana, równie wszystko-czasowa, jak i ty. W wieczności cały świat jest wielo-jeden w ukochanej dla ciebie i w tobie zawsze i w każdej chwili. Pytasz mnie: dlaczego czas jest nieodwracalny, dlaczego nie płynie wstecz, a jedynie ciągle dąży do przodu. – Taki jest porządek wieczności, odbity w czasie: to, co „pierwsze” w wieczności, to w czasie jest „wcześniej”. Jeśli powiedziałam, że w wieczności możesz poruszać się według swojej woli do przodu i do tyłu, to nie myśl, że przez to zdeformowany jest tam mój porządek. Nie poruszasz się wstecz, a jedynie nic nie tracisz, wydaje się tobie, że się poruszasz, kiedy przechodzisz z czasu do wieczności i widzisz, że nic nie utraciłeś z przeszłego twego życia. Ty i teraz żyjesz w teraźniejszości i tym, co przeminęło, i tym, co przychodzi i będzie, w małym stopniu będąc w czasie jesteś jednak ponadczasowy. W wieczności będziesz całkowicie ponadczasowym. W niej przeszłość cała stoi prze tobą, a nie tylko bladą swoją częścią – jedynie wspomnieniem, jak teraz. To jest zmartwychwstanie – nie ducha, nie gatunku, ale wszystkiego, co teraz istnieje, powstanie ducha i ciała. Niezniszczalną będzie ona, tylko tak, że włączy w siebie zmiany, stanie się nieśmiertelna, ale śmiercią zwyciężając śmierć”.
A więc wieczność jest w czasie: wszystko to, czym żyję i czym żyłem, czym będę żył?
„Jest czymś więcej. – W niej znajdziesz i to, o czym jedynie z tęsknotą marzysz. W niej dopełnisz to, czego nie dopełniłeś teraz, w niej twoje marzenia staną się samą realnością, chociaż nie taką, jak tutaj. Jeśli nie potrafiłeś wcielić twojej myśli – tam one też nie będzie wcielona, dokona się jako myśl i możliwość, pozostawiwszy świadomość winy. To, co ziemskie, ziemi, a to, co niebieskie, niebu. Spiesz się wyczerpać w czasie wszystko, co chcesz i możesz wyczerpać, nie ociągaj się! Całuj kochane usta: twoje pocałunki zostaną wiecznie, ale w wieczności nowych nie będzie. Rozszerzy byt twój wieczność – ujawni się jako nie zaginione wszystko to, co uważasz na wieki stracone, poznasz to, co jest niepoznawalne, zrozumiesz siebie i cały świat w potoku ziemskich zmian, tworzących jedność, i myśli, i marzenia twoje ożyją nieziemskich i świetlistym życiem. Pamiętaj jednak, że czas jest częścią wieczności, pamiętaj, że wieczną będzie cała twoja radość, ale wieczne będą też ziemskie smutki, świadomość błędów i męki za grzechy”.
Jeśli jednak wieczność już istnieje, to w teraźniejszości wszystko, co dokonuje się i będzie, a wtedy nie ma już przyszłości – wszystko już jest.
„Teraźniejszość nie jest wiecznością: teraźniejszość jest czasowa, wieczność pozaczasowa, obejmując i przeszłość, o teraźniejszość, i przyszłość, całkowicie je w sobie zawierając. Także przyszłość nie jest w teraźniejszości, ono nie ‘już istnieje’: ono w pozaczasowej wieczności. Natomiast w czasie przeszłość dana jest tobie cząstkowo, jako blady, bezkrwisty i bez-życiowy obraz; dana jest i przyszłość, ale – jedynie w chwilowych przejrzeniach proroków, bladych i niewyraźnych, w czasowych odblaskach wieczności, podobnych do wspomnień. Prorocy widzą przyszłość, ale widzą ją cząstkowo, żyjąc chwilami w niej, ale żyjąc bez udziału, gdyż w przyszłości działają oni w wypełnianiu mego porządku, który dla nich jest dany jako czasowy”.
Nie wszystko jest więc dokonane? Do czego dążymy? – W wieczności wszystko już zostało przeze mnie zrobione, w czasie jestem niewolnikiem, bezwolnym.
„Znowu plączesz czas i wieczność: wieczność uważasz za minioną. Wieczność nie jest przeszłością i nie jest przyszłością. W niej ty nie żyłeś i nie będziesz żyć, a żyjesz, nie dokonałeś, a dokonujesz, ale tak, że twoje dokonania – w pełni wszystkich czasów. Dlatego jesteś wolny, że od razu, „wiecznie” dokonujesz wszystko, że w każdej twojej chwili cała twoja wola, cały ty, gdyż ta chwila, różna od innych, od nich nie jest oderwana, nie „wcześniej” niż one i nie „później”. Autentyczny jesteś cały w wieczności, w czasie natomiast nie jesteś pełen, nie utrzymujesz swojej wszechjedności. Zagłębiaj się w swoją głębię – znajdziesz w niej wieczność, a w niej także siebie”.
Mówisz „zagłębiaj się”. Przecież ja mogę jedynie zagłębić się w czasie. Zagłębienie jest samym bytem, ono jest czasowe, a nie wieczne.
„Tak, byt jest twoim pogrążeniem się w niewypowiedzianą wieczność. Natomiast w niej to, co czasowe, nie jest oddzielne od dążenia do niego, od samego pogrążenia się, jak i nie jest ono oddzielne od tego odpadnięcia w czas, od którego zacząłeś czasowe życie. Słaby jesteś też w wieczności, gdyż otrzymałeś początek swego życia i to słaby, ale w niej jesteś mocny powszechną mocą i bez początku. Mówię: ‘zagłębiaj się i poszerzaj’. Masz kontakt z wiecznością, ty nią żyjesz w czasie. Zagłębiać się nie znaczy porzucić siebie, ale – zebrać, zgromadzić, znowu uczynić wartościowym. Poszerzając się nie odchodzisz od życia, ale czas w wieczność wznosisz, naturę jego rozwiązując. Ty już żyjesz wiecznością, kiedy masz świadomość przebiegu czasu, kiedy wspominasz i myślisz. Samo pogrążenie się w wieczność nie jest czasowe, jedynie ty tłumaczysz je jako czasowe, gdyż nie znając wiecznego życia, nie możesz też go pojąć”.
Dlaczego więc sama mówisz, że w teraźniejszości prorocy widzą przyszłość?
„Nie tylko prorocy, ale wszyscy, ty też. Nie wszyscy jednak w jednakowym stopniu przyjmują przez poznanie wieczność. Ten, kto widzi przyszłość, tak samo zbliża się do wieczności, jak i ty, kiedy przeszłość wspominasz. To nie jest życie w przyszłości, a jedynie dotykanie jej”.
Jaśniejszy stał się sens twoich słów. Przez wiarę w ciebie i w moc twoją znowu jestem spokojny. Nic nie zginie z tego, co kocham i co przeżyłem. Ciężki i straszny jest trud mego życia, mojej miłości, ale nie jest on bezpłodny i w swoim napięciu i w tym, co tworzy. Wierzę tobie – wszystko w ukochanej powstanie, zmartwychwstanie. Ona cała będzie we mnie, przyniesie mi cały świat i to, co nieznane, w niej stanie się znane. Będą z nią w jej dziecięcych zabawach, będę dzielił jej dziecięce łzy, beztroską radość i udrękę marzenia. Nie, nie będę, a byłem już z nią zawsze niewidzialnie, nieznany jej i sobie. Muszę jedynie osiągnąć to, w tobie przez jedność z nią wzniósłszy się… Jak radosna jest myśl o tym, jak mile porusza serce! – Byłem z tobą zawsze, ukochana, byłem i wtedy, gdy patrzyłaś na błękitne góry, wtedy, gdy słyszałem smutny „Ave Maria”. Śmiałem się w twoim śmiechu, beztroskim i dźwięcznym, w dużych łzach spływałem z oczu, niewidzialnie całując drogie oblicze. W wieczności wspomnisz o tym i ty. Nie potrzebuję nic więcej, nie trzeba widzialnie mieszać się w twoje dziecięce zabawy, widzialnie stać obok ciebie, kiedy tak piękne było twoje samotne marzenie… Powiedz mi jednak, Miłości: jak w ukochanej przyjmę i osiągnę wszystko, czym różni się moja miłość do niej od miłości do innych i innej, jak stworzysz jedność i tam, gdzie moja i jej miłość nie jest pełna, nie jest w całości dwu-jedna?
„To poznasz sam, a poznawszy osiągniesz wszechjedność. Pamiętaj teraz tylko o jednym. – Wasz związek jest nieśmiertelny w wiecznym moim życiu. W ukochanej znajdziesz wszech-jeden świat, wszystko, co kochasz, co mani cię pięknem. Wszystko znajdziesz swoją miłością, ona wszystko tobie odkryje. Cały świat jest w niej zawarty, jedynej z tobą. Tak całe słońce płonie w małej kropli deszczu, która wznosi się nad wilgotną ziemią w siedmiokolorowym moście”.
6. Poczekaj, nie porzucaj mnie, Miłości! Słabnie twój głos. Odpowiedź mi jeszcze. – Będę ją kochał wiecznie, niezmiennie. Lękam się jednak – czy nie znudzi mi się taka nieruchoma miłość? Czy ty pozostaniesz we mnie, jeśli wszystko we mnie umilknie i nie będzie do czego dążyć, nic nowego nie będzie się pojawiać przede mną?
„Oto porzucam ciebie, a ty już jesteś gotów zapomnieć moje słowa. – Ty kochasz i w każdej chwili znajdujesz w ukochanej coś nowego, dla którego porzucasz to, co już znalazłeś, aby potem z goryczą utraty wspominać. Czy twoja miłość jest nieruchoma? Jeśli tak – ty nie kochasz, nie znasz mnie. Tak i w wieczności zawsze inną i nową będzie twoja ukochana, cała twoja i nie cała. W wieczności całą ją zrozumiesz, ale i nie całą, gdyż głębia ukochanej jest bezdenna, nieskończony jest ogarniany przez nią świat. Waszą miłością jestem ja, a ja jestem nieskończona, nie znam granic i podziałów. Przypadnij do mnie, jak pszczoła przypada do wonnego miodu, przypadnij i wniknij, pij moją słodycz, a nie będzie końca twojej rozkoszy. Nie ma bezruchu w wieczności: ona jest ponad ruchem, spokojem, jej częściowych fragmentów”.
Ale wtedy wiecznie nieutulona jest moja żądza!
„Nie. – Przecież powiedziałam tobie, że ukochana zawsze będzie całkowicie twoją, tobą samym. Jednak będzie tobą nieskończenie, a nie w ograniczony sposób, jak teraz. Żeby to zrozumieć, pomyśl całościowy i doskonały zachwyt ukochaną, którą ty obecnie jedynie ogarniasz w sposób ograniczony, a zarazem pomyśl jeszcze o nieskończonym ruchu i posiadaniu jej, o czym obecnie myślisz w sposób niedoskonały. Zrozum moją wieczność jako bezgraniczność posiadania i zakończenie nieskończonego dążenia do tego posiadania. W tym moje ukryte życie, nieskończona radość ruchu do celu i radość z osiągniętego celu. Cała jestem w dwu-jedni waszej skończonej. Ja – i ty, i ukochana twoja, ale od was obojga jestem różna, poruszam się w was i poruszam wami, nie tracąc mojego bezruchu. Poznaj więc mnie w końcu, polub! W tym twoje nowe życie, przemienienie twoje, nie tylko poznanie, ale i całościowe życie”.
7. Ty odeszłaś. Jednak kocham ciebie, o Miłości. Kocham przez ciebie, Miłości! Ty jesteś moją ukochaną, ty – ja sam, ty – nasza dwu-jednia, integralnie wieczna, nieśmiertelnie żywa, najdoskonalsza! Przyjmij nas do twego łona, rozpuść w bezdennej twojej otchłani. Wraz z ukochaną ciebie szukałem i kochałem. Wraz z nią w ciebie pogrążam się, widząc w jej oczach twoją otchłań. To ty pokochałaś nas i znalazłaś, to ty nas przyjmiesz. Objaw mi twoje ostateczne tajemnice! Spotykaliśmy ciebie, kiedy ty wznosiłaś się z morskiej piany i splataliśmy nasze ręce z twoimi rękoma. Patrzeliśmy w twoje oczy i z tobą wdychaliśmy słone morskie powietrze, wdychając twój oddech. Stań przed nami w boskiej swojej nagości, Afrodyto z piany zrodzona! W milczeniu nocy objaw mi swoją tajemnicę, która poraża oczy w jasności dnia!
[1] Łacińskie powiedzenie.
[2] Por. J 15,13.
[3] M. Gogol, Ożenek.
[4] Tanit, w mitologii kartagińskiej bogini utożsamiana z fenicką Asztarte, małżonka Baala-Hammona, odpowiednika kananejskiego boga El. Z jej kultem były związane ofiary z dzieci; w świątyni Tanit znajdowała się wyrocznia mająca duże znaczenie w okresie Cesarstwa Rzymskiego.