artykuły św. męcz. arch. Grzegorza
Róże Jerychońskie - cz. 5
2010-03-05

Przeczytaj część 4

19. VII. Niedziela. Na osobiste zaproszenie patriarchy ormiańskiego wysłuchałem uroczystego nabożeństwa, tak zwanej Liturgii św. Jakuba, w ormiańskiej katedrze pod wezwaniem św. Jakuba Apostoła. Stałem tuż przy katedrze patriarchy z ormiańskim tekstem liturgii i z nadzwyczajną ciekawością obserwowałem w praktyce tę tak bardzo starą liturgię, o której kilka lat temu opublikowałem rozprawę naukową[1]. Po tym nabożeństwie zostałem przez patriarchę zaproszony na obiad. Podczas obiadu byliśmy sami. Rozmowa przebiegała częściowo po francusku, częściowo po ormiańsku, i dotyczyła spraw Kościoła prawosławnego w Polsce oraz życia i historii polskich Ormian.

Po obiedzie udałem się do klasztoru benedyktynów niemieckich, zwanego „Dormitio”. Klasztor znajduje się w pobliżu byłej świątyni franciszkańskiej w budynku, gdzie miała miejsce Ostatnia Wieczerza, ale budowla ta od XVI wieku znajduje się – niestety – w posiadaniu muzułmanów.

Zakonnik Niemiec oprowadzał mnie po klasztorze, gdy w krypcie spotkałem wycieczkę polskich nauczycieli, z którymi mile spędziłem czas na statku „Polonia”. Wycieczka wracała z Egiptu i zatrzymała się na kilka dni w Ziemi Świętej, aby stąd udać się bezpośrednio do Polski. Przyłączyłem się do nich. Oprowadzał ojciec Borkowski, franciszkanin z Płocka, pierwszy sekretarz centrali franciszkańskiej w Palestynie.

Stąd wąskimi, krętymi i bardzo brudnymi uliczkami, nie bacząc na upał udaliśmy się do Ściany Płaczu. Przed tą żydowską świętością, znajdującą się wśród arabskich zabudowań, spostrzegliśmy kilkunastu arabskich wyrostków, których szczególnie interesowało, czy nie ma wśród nas Żydów. Od samego początku konfliktu arabsko-żydowskiego Arabowie nie dopuszczają Żydów do Ściany Płaczu.

Oczywiście, ani jeden Żyd nie znajdował się wśród nas.

Jeden z wtajemniczonych franciszkanów zdradza nam „wielką tajemnicę”, że zabytek ten ma w krótkim czasie przejść na własność franciszkanów. Ale po co? Przecież ta wybitnie żydowska świętość nie przedstawia dla chrześcijan innej wartości, jak tylko archeologiczną.

Odprowadziłem wycieczkę polskich nauczycieli do Casa Nova (franciszkański hotel dla pielgrzymów), gdzie zatrzymała się większość uczestników, ponieważ Dom Polski okazał się za mały dla pomieszczenia wszystkich. Jutro jestem zaproszony przez nich na obiad, po którym mamy razem odbyć wycieczkę na osłach do Betlejem.

 

20. VII. Poniedziałek. Przez całe przedpołudnie pracowałem w bibliotece patriarchatu greckiego, a dokładnie o godzinie dwunastej byłem w Casa Nova, gdzie przeszło godzinę czekałem na wycieczkowiczów, od samego rana wędrujących od świątyni do świątyni po całej Jerozolimie.

Obiad w Casa Nova i życie ojców franciszkanów mimo woli nasuwają porównanie z życiem naszych zakonników w Misji Duchownej. Wciąż jemy wyłącznie konserwy rybne, pochodzące nieomal z Bagdadu. W samej Jerozolimie oprócz chleba nie można nic dostać. Zakonnicy prawosławni snują się po korytarzach jak cienie. Winę za to ponoszą zresztą oni sami, a raczej zła organizacja ich gospodarki. Przecież i oni mają w Palestynie znaczne posiadłości i mogliby utrzymywać się z nich nie gorzej, niż franciszkanie.

Po obiedzie dosiadamy naszych osłów, a niektórzy koni, i wyruszamy do Betlejem przez bramę Jafską. Dostałem nadzwyczaj złego osła, leniwego i powolnego. Żałowałem, że nie poszedłem na piechotę. Jechaliśmy bardzo ładną autostradą, przy której rosły stare drzewa oliwne. Tu i ówdzie po obu jej stronach wznosiły się piękne wille.

Odległość do Betlejem nie przekracza dziesięciu kilometrów. Mam wrażenie, że pieszo moglibyśmy pokonać tę drogę w krótszym czasie.

W połowie drogi minęliśmy położony z lewej strony grecki klasztor prawosławny św. Eliasza, a z prawej strony drogi, przed samym wjazdem do Betlejem, zobaczyliśmy grobowiec Racheli, znajdujący się w posiadaniu Żydów i zamknięty z powodu konfliktu arabsko-żydowskich. Przed grobowcem odpoczęliśmy, czekając na spóźnionych.

Widząc moje kłopoty z upartym osłem, jeden z uczestników wycieczki życzliwie ustąpił mi swego konia. „Przecież nie wypada – powiedział – aby ksiądz jako Gruzin wjeżdżał do miasta na ośle”.

Na ulicach Betlejem nasza „kawalkada” zwracała na siebie powszechną uwagę. Kobiety, siedzące na progach swych mieszkań, patrzyły na nas z zaciekawieniem. Droga do słynnej bazyliki Betlejemskiej stale się wznosiła. Po lewej stronie, tuż obok, zaczynała się Pustynia Judzka, po której jedynie nikła, wijąca się ścieżyna prowadzi do Ławry św. Saby Uświęconego, jednego z najbardziej ascetycznych klasztorów chrześcijaństwa.

Na dużym placu przed bazyliką znajdował się tłum gapiów oraz handlarzy sprzedających widokówki, krzyżyki, różańce i inne dewocjonalia. Betlejem jest znane ze ślicznych wyrobów perlamutrowych[2]. Ludzie ci rozmawiali z nami po rosyjsku.

Przez bardzo niską bramę (około metra wysokości) przedostaliśmy się do bazyliki. Zachowała się ona prawie w takim stanie, w jakim została zbudowana przez św. Konstantyna Wielkiego i poszerzona przez Justyniana, w jakim ją widział bł. Hieronim. Opatrzność uchroniła tę bazylikę od zagłady podczas powstania samarytańskiego (IV wiek) oraz inwazji despoty perskiego Chosroesa (614 rok)[3], kiedy wszystkie świątynie w Jerozolimie i okolicach zostały zrównane z ziemią. Jest więc ta bazylika najstarszą budowlą kościelną w całym chrześcijaństwie. Należy ona do prawosławnych za wyjątkiem krypty, którą częściowo władają też katolicy. Miejsce narodzin Chrystusa, oznaczone dużą srebrną gwiazdą, należy do prawosławnych.

Poprzez całą bazylikę ciągnie się wspaniała kolumnada, kończąca się u stóp ambony. Do krypty narodzin prowadzą marmurowe schody, mające piętnaście stopni. Po prawej stronie schodów mogą przechodzić tylko prawosławni, po lewej franciszkanie. Broń Boże, żeby ktoś nie zastosował się do tego zwyczaju.

Wszyscy pobożnie uklękli. Na tym świętym miejscu, gdzie ujrzał świat jego Zbawiciel, zabrzmiała nuta polskiej kolędy, pełna uczucia i oddania. Nasunęły się wspomnienia o naszych kolędach prawosławnych, jakie dzisiaj rozbrzmiewają po naszych wsiach. „Niebo i ziemla, niebo i ziemla nynie torżestwujut…”[4]. Melodia i słowa tej kolędy, prostota i naiwność ujęcia porywają każdego, napełniają duszę i serce tym nieziemskim pokojem, który aniołowie zwiastowali pasterzom i wszystkim ludziom mającym upodobanie do dobrego. Przed oczami powstają obrazy aniołów wysławiających Go wraz z pasterzami, magów wędrujących za gwiazdą i inne obrazy, tak dobrze znane z Ewangelii i opowiadań apokryficznych: potulne zwierzęta wokół Boskiego Dzieciątka, żony pasterzy z wiejskimi darami, chóry anielskie…

 

Pod podłogą bazyliki odkryto niedawno stare mozaiki. Oglądałem ich fotografie, ale one same były przykryte deskami i nie można było ich obejrzeć. Ktoś pyta, dlaczego brama jest tak niska? Może dlatego, by chrześcijanom łatwiej było tu się bronić, może obniżyli ją umyślnie, aby przeszkodzić Arabom we wprowadzaniu do świątyni osłów i przywiązywaniu ich do kolumn.

 

Dobrze wypoczęliśmy u tamtejszych franciszkanów, a po odpoczynku obejrzeliśmy kościół parafii łacińskiej, którego jednym z pierwszych przełożonych był bł. Hieronim. Zachowała się komnata błogosławionego, gdzie oddawał się studiom i pisał swoje rozprawy naukowe. Z uczuciem najgłębszej czci oraz zdumienia wobec erudycji jednego z największych pisarzy i uczonych Kościoła, wdychałem atmosferę tego pomieszczenia. W tej celi powstała Wulgata oraz nauka patrystyczna (392 rok), reprezentowana przeze mnie na Uniwersytecie. Hieronim okazywał nie tylko wielkie zamiłowanie do pracy naukowej, ale także do życia zakonnego. Zakładał, przy poparciu patrycjuszek rzymskich św. Pauli i jej córki Eustochii[5], klasztory żeńskie. Nie jedna intryga przepłynęła, ewentualnie zrodziła się w tej celi.

Piękny obraz Dürera[6] przedstawia bł. Hieronima siedzącego w głębi tej celi nad manuskryptem in folio. Na oknie ludzka czaszka – znak ascezy. Przy wejściu do pokoju, przy samym progu drzemią dwie lwice: jedna starsza, druga młodsza, jakby matka z córką, czuwające nad ciszą i pomyślnością prac naukowych w tej celi. Subtelna aluzja do tych dwóch niewiast.

 

Wracaliśmy z Betlejem jeszcze wolniej, pełni pięknych wrażeń. Poprzedni mój osioł wykazywał teraz większą bierność i flegmę niż dawniej i pani, która go teraz dosiadała, musiała pchać go dosłownie na każdym kroku.

W Jerozolimie panuje stan oblężenia i po godzinie siódmej wieczorem wszelki ruch uliczny jest zakazany. Przekroczenie tego przepisu pociąga za sobą karę dużej grzywny lub aresztu. Kierownik naszej wycieczki, aby uniknąć nieprzyjemności ze względu na nasz spóźniony powrót, wybrał najlepszego wierzchowca spośród naszego inwentarza konnego i wyruszył szybko do Jerozolimy uprzedzić policję o naszym przybyciu.

Było już przed ósmą, kiedy w drodze do domu, skręcając w pewną uliczkę, zobaczyłem na rogu posterunkowego. Znałem go z widzenia i uważałem za Araba. Ukłonił mi się grzecznie i zagadnął poprawną polszczyzną: „Czy ksiądz dobrodziej jest zadowolony z tej wycieczki do Betlejem?”

 

W Betlejem, w odróżnieniu od Jerozolimy, gdzie na każdym kroku towarzyszą człowiekowi wspomnienia krzyża i Golgoty, panuje atmosfera ciszy, spokoju i nadziemskiej radości. Tu jeszcze wciąż rozbrzmiewa radosny hymn anielski tej cudownej nocy, wzywający ludzi do oddania chwały Bogu na wysokościach i do pracy dla pokoju całego świata. Odczuwa się to na każdym kroku z tych dewocjonaliów, różańców i krzyżyków, tu sprzedawanych. Są one zawsze białe, w kolorze pokoju, niewinności, czystości i dzieciństwa. Betlejem jest miastem dzieci, jego sztandarem jest czysty biały kolor.

Zakonnik franciszkanin, oprowadzający nas po należącej do prawosławnych bazylice, ciągle nazywa prawosławnych „schizmatykami”. Odczuwam szok, jakiego doznaje towarzystwo polskich nauczycieli. Jest im nieprzyjemnie, razi ich, że właśnie na tym świętym miejscu, w obecności prawosławnej osoby duchownej, z ust zakonnika katolickiego raz po raz poda ten wyraz. W ich oczach widzę zakłopotanie, wstyd, przeprosiny. W tej chwili dźwięk hymnu aniołów dotknął serc i umysłów przybyłych tu z dalekiej północy pielgrzymów.

Ileż prostoty, dziecinności, czystości zawiera się w kolędach odległych krajów, w tych genialnych utworach naszego ludu. Prosty człowiek, nasz chłop prawosławny, w głębokiej zadumie pochyla głowę wobec faktu, że „Diewa Nieporoczna urodyła Syna”[7] i błaga leżące w żłobie Boskie Dzieciątko nie o bogactwo, nie o dobry urodzaj, nie o dobra doczesne, a tylko o światłość, o jak najwięcej światłości w codziennym życiu: „Poszli nam tiomnym swiet proswieszczenija”[8]. A światłością w jego rozumieniu nie jest oświata w naszym, inteligenckim ujęciu, nie praca kulturalno-oświatowa z jej świetlicami, gazetami, głośnymi hasłami, lecz coś większego, największego: szukanie prawdy wypływającej, emanującej z Boskiego Dzieciątka i podporządkowanie codziennego życia temu wielkiemu celowi.

Całość, synteza wrażeń z Betlejem, jest jak wiązanka czystych, świeżych anemonów, pełnych radosnych barw wiosennych.

 

Wschód jest krajem kontrastów: obok nowoczesnych wilii stoją nędzne chałupy, obok ładnie ubranych i dobrze odżywionych ludzi snują się nędzne istoty, obok pięknych rajskich oaz rozciąga się pustynia, ocean piasku. Bodaj największy z kontrastów widzimy tutaj, w tym mieście dzieci, niewinności, czystości i pokoju. Wysławianie dzieci i ich mordowanie. To tu i w okolicy mordowano niemowlęta do dwóch lat. To tutaj z powodu tej straszliwej tragedii obudziła się od tysiąca lat spoczywająca w grobie Rachela i płakała, a głos jej płaczu był słyszany aż do samej Rama, miasta odległego od Betlejem[9].

 

Życie ludzkie spoczywa w ręku Opatrzności. Cieszę się, że z Jej woli jako duchowny Kościoła Prawosławnego w Polsce, powołany do wychowywania młodzieży prawosławnej, miałem szczęście spędzić niezapomniane chwile w ojczyźnie świętego pokoju wraz z polskimi nauczycielami, powołanymi do wychowywania młodych pokoleń w swojej ojczyźnie. W duchu przeżytego przez nas w bazylice Betlejemskiej świętego pokoju, który teraz jest i nam i wam tak potrzebny, musimy wychowywać młodzież oraz chronić ją przed wszystkim, co zabija i zabagnia dusze.

W tym duchu pokoju przesyłam w te radosne dni wam wszystkim, współtowarzyszom cudownej i pełnej przygód podróży, moje najserdeczniejsze pozdrowienia i Memento!

 

21. VII. Wtorek. Dzisiaj, powróciwszy z biblioteki patriarchatu, zobaczyłem na korytarzu jednego z nowicjuszy. Zdziwiłem się, ujrzawszy go tutaj, ponieważ kilka dni temu pożegnał się ze wszystkimi (oprócz mnie) i wyjechał do Hajfy z zamiarem udania się na górę Atos. Bardzo zgorszył go fakt, że brałem udział w nabożeństwie w „Gornaja” (Montana). W jego oczach jestem „nowostylnikiem”[10], heretykiem pozbawionym wszelkiej „duchowości”. Miał on z tego powodu zaprotestować przed przeorem, że ten mnie przyjął, oraz oświadczyć mu, iż nie chce mieszkać ze mną pod jednym dachem. Jego wystąpienie wywarło wielkie wrażenie na kobietach, które – jak krążą pogłoski – zebrały dla niego pieniądze, dając swe ostatnie grosze, napiekły pierogów i odprowadziły go ze łzami na stację kolejową. Miał on jechać na Świętą Górę Atos. Po drodze pokarał go jednak Bóg, gdyż w pociągu wszystko – i paszport, i pieniądze – zostało mu skradzione. Na jego szczęście przeor misji znajdował się w Hajfie i dał mu zapomogę. Nowicjusz nie chce pozostać tu nawet godziny i jak słyszałem, ma się udać do ławry św. Saby Uświęconego.

Po krótkim wypoczynku udałem się do klasztoru w Małej Galilei. Mała Galilea to właściwie nic innego, jak część góry Eleon. Nazywa się ona tak według słów św. Mateusza, który mówi, że uczniowie Chrystusa poszli do Galilei na górę, jak im polecił Pan Jezus[11]. Tam, według ojca de Vaux, dominikanina, miał się znajdować napis gruziński. W tym klasztorze znajduje się druga rezydencja letnia patriarchy jerozolimskiego. Droga prowadzi do Getsemani, a potem w górę, obok miejsca wniebowstąpienia, na lewo od klasztoru Pater Noster.

Klasztor w Małej Galilei zajmuje bardzo duży obszar ziemi i posiada dwie kaplice: jedną mniejszą, ale bardzo starą, drugą zaś większą, wilgotną, o wyglądzie koszarowym, zbudowaną widocznie w szybkim tempie ze względu na potrzeby pielgrzymów. Mieszka tu ojciec Serafin, który przywiózł zwłoki wielkiej księżnej Elżbiety. Był on spowiednikiem poprzedniego patriarchy jerozolimskiego Damiana[12], obecnie zaś utrzymują go Grecy.

W klasztorze tym, niestety, nie ma już żadnych napisów gruzińskich, ale w głównej cerkwi zachował się stary krzyż, którzy znajdował się na Golgocie aż do chwili podpalenia bazyliki Grobu Pańskiego przez Ormian w 1808 roku. Ten krzyż jest może pochodzenia gruzińskiego, ponieważ przedtem Golgota należała do Gruzinów. Drzewo tego krzyża jest w niektórych miejscach spalone, czarne od starości i od dymu świec oraz lampek oliwnych.

Po drodze do domu zwiedziłem Dom Polski. Znajduje się on na starym mieście i już od samej ulicy napisy wskazują drogę do niego. Utrzymują go elżbietanki. Matka przełożona pochodzi z Poznania i przyjęła mnie bardzo serdecznie. Krótka rozmowa (zbliżała się bowiem godzina siódma i trzeba było się śpieszyć) dotyczyła życia w Warszawie i stosunków religijnych w Polsce oraz w Ziemi Świętej. Poznałem tam pewnego bardzo interesującego franciszkanina i razem z nim wyszedłem.

Po drodze spotkaliśmy kilku zakonników etiopskich, którzy ukłonili się ojcu franciszkaninowi. Opowiada mi on, że Etiopczycy bardzo często przychodzą do kaplicy elżbietanek i modlą się przez ikoną Matki Bożej Częstochowskiej. Ta Czarna Matka jest widać bardzo bliska tym czarnym ludziom na dalekiej obczyźnie!

Jutro mam obiad proszony u elżbietanek i muszę popracować w bibliotece.

 

25. VII. Piątek. Nie mam już tyle czasu na przechadzki popołudniowe po mieście, jak dawniej, pracuję bowiem w bibliotece Misji i piszę kartki z pozdrowieniami z Jerozolimy. Dziś popołudniu znowu poszedłem do Dormitio. Miałem zamiar wstąpić do byłej świątyni franciszkańskiej, to znaczy do domu Wieczerzy Pańskiej, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem.

Pragnąłem spędzić kilka chwil w przyjemnym towarzystwie benedyktynów. Przyjął mnie jeden z zakonników, wskazany mi przez portiera. Dużo mieliśmy wspólnego do opowiadania sobie, ponieważ ja mieszkałem w klasztorach benedyktyńskich w Niemczech i w Belgii, mieliśmy też dużo wspólnych znajomych. Zaprosił mnie na kawę i był nadzwyczaj uprzejmy. Wtem nagle (i dlaczego?) zapytuje mnie, jakiego jestem wyznania. Dowiedziawszy się, że prawosławnego, zmienia ton i podniesionym głosem mówi: „Zamiast tego, aby zajmować się tutaj badaniami i poszukiwaniami zabytków gruzińskich, studiujcie historię Kościoła, a zobaczycie, że nasz Kościół ma rację”.

Nie chcę powiedzieć temu zakonnikowi, że to może właśnie gruntowne studia nad historią spowodowały powstanie Kościołów protestanckich. Od razu wstaję i wychodzę. Ciekawe jest, że młodsza generacja zakonników katolickich jest tak fanatyczna. Gdy sam kustosz mnie przyjmuje i matka przełożona podaje mi rękę, to młodzi franciszkanie na ulicy odwracają się ode mnie, albo wypowiadają jakieś uwagi. Co prawda, nasi prawosławni też nie wykazują większej życzliwości w stosunku do innych wyznań.

 

26. VII. Sobota. Po obiedzie przechadzałem się po starym mieście, po via Dolorosa. Ulice są tam nadzwyczaj wąskie. Droga na lewo prowadzi do bramy św. Stefana, a ja poszedłem na wprost. O kilka kroków od ulicy znajdowała się z lewej strony duża i brudna hala, z obydwu zaś jej stron zamknięte sklepy. W hali było dość ciemno, tylko z daleka widać było światło. U wejścia stało kilka czarnych Murzynek. Miałem wrażenie, że dalej znajdowała się ulica, więc nabrałem odwagi i poszedłem przez halę. Nie widząc w ciemnościach zupełnie nikogo, dotarłem do jakichś schodów. Jakież było moje zdumienie, gdy zamiast ulicy ujrzałem wejście do meczetu Omara. Zanim zdążyłem zorientować się w sytuacji z ciemności wyskoczył jakiś chłopak i mocno uderzył mnie batem. Wykrzykiwał przy tym coś, tak, że kilkoro ludzi zeszło ze schodów. Sądziłem, że ten tłum mnie zlinczuje, biorąc mnie – oczywiście – za Żyda, na szczęście jednak nie straciłem przytomności umysłu i zdążyłem powiedzieć, że jestem osobą duchowną. Jeden z tych ludzi dał mi znak, że mam iść za nim, i odprowadził mnie, wśród tych czarnych, pogardliwie śmiejących się kobiet, do wyjścia.

Dziś przybył do Misji z Magdali pewien starszy pan, były profesor medycyny na uniwersytecie moskiewskim, Mikołaj Mikołajewicz Sołowcew. Mieszka on w Aleksandrii i ma tam bardzo dobrą praktykę, wśród jego pacjentów miała się znajdować nawet królowa Egiptu. Został on przyjęty przez Misję w charakterze lekarza i ma prawo pobytu w Palestynie w ciągu sześciu tygodni, ale sam archimandryta czyni starania wobec władz angielskich o przedłużenie jego pobytu.

Mój rodak przepada za medycyną, więc trzeba będzie go zapoznać z tym profesorem. Będzie miał z tego dużo korzyści, a profesor będzie miał towarzystwo.

 

28. VIII. Poniedziałek. Dzisiaj mam bardzo ciekawy dzień. W czasie, gdy pracowałem w bibliotece greckiej, przyszedł tam jakiś jegomość narodowości arabskiej. Przedstawił mi się jako Siksek i powiedział, że jest z pochodzenia Gruzinem. Mniej więcej sześćset lat temu do Jerozolimy przybyła delegacja od króla gruzińskiego i jeden z jego przodków brał w niej udział jako sekretarz. Nazywał się Symeon, ale jego nazwisko zostało już dawno temu zapomniane i według stanowiska sekretarza nazwano go „Siksek”. Po gruzińsku sekretarz nazywa się „Mdiwani” – to nie lepiej było tak się nazywać? Namawiam go do zmiany nazwiska, on śmieje się i opowiada dalej. Jego ojciec pozostawił bardzo bogatą bibliotekę, w której miały znajdować się dokumenty z tamtych czasów, ale wszystko to po jego śmierci zostało sprzedane przez jego matkę. Mimo to posiada on jeszcze arabski rękopis z opisem gruzińskich klasztorów w Ziemi Świętej. Byłoby bardzo ciekawe, gdyby przetłumaczył ten rękopis na język angielski, w którym rozmawiamy.

Ta znajomość jest dla mnie bardzo ważna, ale teraz jestem zawalony rękopisami. Obiecał mi jednak, że za kilka dni przyjdzie do mnie.

Po obiedzie poszedłem z wizytą do rumuńskiego konsula generalnego. Jest on znakomitym historykiem rumuńskim i wydał szereg bardzo ważnych dzieł naukowych. Jego ulubioną dziedziną jest historia Rumunów w Palestynie[13].

Przesiedziałem u niego całą godziną i miałem dużo ciekawych wrażeń. „Gruzini – mówił mi – muszą mieć tu stale kogoś swojego. Powinniście poza tym przysyłać tu ekspedycje naukowe i więcej interesować się losami tego kraju!” Jego salon jest prawdziwym muzeum.

Posiada on bardzo poważną kolekcję fotografii rozmaitych klasztorów i fresków, wśród nich są duże fotografie wszystkich fresków z klasztoru Świętego Krzyża, które się zachowały, gdyż niestety, większość z nich w okresie fotografowania była już pokryta tynkiem. Jakże ubogie są moje fotografie w porównaniu z tymi fotografiami! Jednak ja sam niewiele mogę zrobić. Taka praca powinna stać się zadaniem całego narodu. Zobaczyłem też u niego historię klasztorów palestyńskich, wydaną przez obecnego patriarchę Tymoteusza[14]. Ciekawe, że autor tylko dwom klasztorom przypisuje pochodzenie gruzińskie: Świętego Krzyża i Świętego Jakuba, który dziś należy do Ormian. Inne zaś klasztory, jego zdaniem, Gruzini otrzymali od Greków. Grecy mają bardzo ciekawą metodę: według nich wszystkie klasztory zostały założone przez Konstantyna i Helenę, wobec czego wszystkie należą do nich. Przeciwko temu trudno jest coś powiedzieć ze względu na brak dokumentów.

Rumuni też mają chętkę na klasztor Świętego Krzyża i konsul nazywa ten klasztor „naszym” (to znaczy: rumuńskim). „Długi, zaciągnięte przez Gruzinów, zakonników tego klasztoru, zostały spłacone przez pieniądze rumuńskie i dlatego klasztor musi należeć do nas” – mówi. To stwierdzenie jest bardzo ciekawe.

Rozmowa ta dała mi nie tylko nowy pogląd na te sprawy i nowe wiadomości, ale także nowe zadanie do spełnienia, a jeśli cokolwiek da się tu zrobić, będzie to wynikiem tej audiencji u konsula rumuńskiego. Rząd Ziemi Świętej, ofiarował bezpłatnie sporą ilość ziemi na brzegach Jordanu wszystkim wyznaniom chrześcijańskim, które posiadają klasztory w Jerozolimie. Dotąd bowiem ziemia ta była własnością sułtana i nikt nie miał prawa budować tam klasztorów. Jedynie negus etiopski Menelik[15] otrzymał w drodze wyjątku duży teren, na którym został zbudowany bardzo duży klasztor etiopski. Grecy mieli swój własny klasztor pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela, o jakieś dwadzieścia minut drogi od Jordanu. Klasztor ten był bardzo stary i dlatego tolerowany przez rząd otomański. Klasztorów zaś innych wyznań wówczas tam nie było.

Teraz jednak także Grecy otrzymali teren, a poza tym franciszkanie, Rosjanie, Syryjczycy, Ormianie, Rumuni i Bułgarzy. Etiopczycy natomiast zrzekli się ziemi, ponieważ mają już wystarczającą ilość terenu. Czy nie można byłoby również i dla Gruzinów otrzymać tam mały kawałek ziemi i zbudować choćby nieduży klasztor? Tylko byłoby to bardzo trudne zadanie, ponieważ w Jerozolimie nie ma ani klasztorów gruzińskich, ani Gruzinów. Lecz Bułgarzy także nie mają tutaj żadnych klasztorów, Rumuni również, a ziemię otrzymali. Trzeba by więc prosić o ziemię dla pielgrzymów. Ale tu znów powstaje nowa trudność, z Gruzji bowiem nie przyjeżdżają obecnie żadne pielgrzymki, emigracja jest natomiast zbyt uboga, aby mogła tu podróżować[16]. Trzeba będzie dłużej zastanowić się nad tą kwestią.

Po drodze do domu spotkałem pana Sikseka w towarzystwie archimandryty Narcyza. Dowiaduję się, że w Transjordanii żyje piętnaście tysięcy prawosławnych, posiadają oni pięć katedr biskupich, z których tylko jedna jest obsadzona, oraz dziewiętnaście szkół. Archimandryta zaś jest inspektorem tych szkół.

Odwiedziłem pewnego wpływowego Araba prawosławnego, który ukończył w Rosji akademię teologiczną, Rosjan jednak nie lubi. Stanowią oni – według niego – siłę, ale nie kulturę. Rosjanie byli tutaj dobrze widziani, dopóki mieli pieniądze. O klasztorach gruzińskich mówi on, że w swoim czasie musiała się tu wydarzyć wielka tragedia, ponieważ Gruzini za jednym zamachem stracili wszystko. Mówi także, że muszą istnieć jakieś dokumenty w języku gruzińskim, dotyczące tej tragedii. Niestety, w języku gruzińskim istnieje ich bardzo mało. Może i zachowało się cokolwiek, ale trzeba by dopiero rozpocząć poszukiwania, oczywiście, w pierwszym rzędzie w Gruzji. Na zakończenie zapytuję go, czy byłoby rzeczą możliwą otrzymać jakiś mały teren na brzegu Jordanu. On sądzi, że może by się to udało, gdyby zajął się tą sprawą jakiś wpływowy człowiek, a nie osoba prywatna. „Zresztą – dodaje on – Anglicy mają teraz sporo innych rzeczy do załatwienia, na to zaś zawsze jest czas”.

 

29. VII. Środa. Dzisiaj jeszcze przed południem wpadłem po bibliotece do archimandryty Kallistosa, aby zasięgnąć jego opinii w kwestii brzegów Jordanu. Odpowiedział mi, że niczego nie trzeba zaczynać bez błogosławieństwa patriarchy. Obecnie natomiast patriarchy nie ma w Jerozolimie, będzie dopiero w przyszłym tygodniu.

Moje fotografie fresków z klasztoru Świętego Krzyża wcale nie udały się. Mój rodak narzeka na mój aparat. Wziął go wczoraj do domu dla sprawdzenia, a jutro pójdzie sam do klasztoru Świętego Krzyża i zrobi nowe zdjęcia.

Ojciec Mikołaj jadł dzisiaj z nami obiad i po obiedzie poszedłem go odprowadzić. On ma jeszcze młode serce i lubi chodzić. Mówi mi, że gdyby Rosja miała mandat nad Ziemią Świętą, to wszystko pozostałoby tutaj tak, jak było. Jest to jedyny kraj, gdzie nic nie powinno się zmieniać. Muszę mu też przyznać rację w tym, że gdyby tu panowała Rosja, to cała Palestyna wyglądałaby inaczej, jak jeden wielki klasztor, a różni ludzie w rodzaju „wędrownego antyka” niemal codziennie znajdowaliby i wyszukiwali coraz to nowe miejscowości, uświęcone zarówno przez tradycję, jak i przez pobożną legendę.

 

30. VII. Czwartek. Jutro wieczorem wybieram się do klasztoru Świętego Saby w pustyni judzkiej, mam więc z tego powodu kilka spraw do załatwienia i nie podszedłem do biblioteki. Zamiast tego zwiedziłem jednak muzeum palestyńskie. Mieści się ono w zupełnie nowym budynku w stylu palestyńskim, niedaleko od bramy damasceńskiej, ale obecnie jest zamknięte dla publiczności. Miałem szczęście, że mnie wpuszczono i pewien wysoki urzędnik – prawosławny Arab – oprowadzał mnie po salach. W jednej z tych sal natrafiłem na duży kamień nagrobny w napisem w języku gruzińskim. Napis mówi, że pod tym kamieniem został pochowany Jeremiasz, biskup z Gruzji. Mój przewodnik nadmienił, że o tym kamieniu napisane zostało studium przez jednego z wyższych urzędników tegoż muzeum, pana I. H. Iliffe’a, i bardzo uprzejmie wystarał się dla mnie o jeden egzemplarz.

Wspomniany kamień został odnaleziony w czasie prac budowlanych na terenie YMCA[17] w Jerozolimie. Pan Iliffe przypuszcza, że w VI-VII wieku znajdował się tam cmentarz gruziński[18].

 
Przeczytaj część 6



[1] G. Peradze, Les monuments liturgiques prébyzantins en langue géorgienne, „Le Muséon”, 45:1932, z. 4, s. 255-272. [Przekład na język polski: Przedbizantyjskie zabytki liturgiczne w języku gruzińskim, przeł. H. Paprocki, „Wiadomości Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego”, 16:1986, z. 3-4, s. 28-38 (uwaga H. P.)].

[2] Wyroby perlamutrowe – z masy perłowej (uwaga H. P.).

[3] Chosroes II Parwiz (590-628), szach Persji, który rozszerzył panowanie perskie aż po Egipt, a w 614 r. zdobył Palestynę, niszcząc kościoły i mordując chrześcijan, a także wywiózł z Jerozolimy relikwię krzyża świętego. W Persji wybuchła rewolucja, która obaliła Chosroesa, a jego następca Kawad zawarł w 628 r. pokój z cesarzem Herakliuszem, na mocy którego zwrócił zdobyte ziemie i relikwię krzyża świętego. Wyniszczone wojnami z zachodnim sąsiadem państwo perskie zostało w 637 r. podbite przez Arabów (uwaga H. P.).

[4] Słowa popularnej kolędy prawosławnej: „Niebo i ziemia, niebo i ziemia dzisiaj tryumfują” (uwaga H. P.).

[5] Por. Bł. Hieronim, List CVIII do Eustochium, [w tegoż:] Listy, przeł. J. Czuj, Warszawa, 1953, II, s. 414-453 (uwaga H. P.).

[6] Albert Dürer (1471-1528), niemiecki malarz i grafik, najwybitniejszy przedstawiciel przełomu późnego średniowiecza i renesansu; mowa o miedziorycie „Św. Hieronim w celi” z 1514 r. (uwaga H. P.).

[7] „Dziewica nieskalana urodziła Syna” (uwaga H. P.).

[8] „Ześlij nam, ciemnym, światłość oświecenia” (uwaga H. P.).

[9] Por. Mt 2, 18 (uwaga H. P.).

[10] Czyli zwolennikiem „nowego kalendarza”, zwanego neobizantyjskim, i wprowadzonego przez patriarchat konstantynopolitański w 1923 r. (uwaga H. P.).

[11] Mt 28, 16.

[12] Damian (1848-1931), po owdowieniu udał się w 1873 r. do Jerozolimy, gdzie złożył śluby zakonne oraz został wyświęcony na diakona i kapłana, w 1897 r. został patriarchą Jerozolimy (uwaga H. P.).

[13] Marcu Beza (1882-1949) dyplomata, pisarz, członek Rumuńskiej Akademii Nauk, w 1923 r. założył rumuński Pen-Club, w latach 1931-1939 Konsul Generalny Rumunii w Jerozolimie. Po wybuchu II wojny światowej wyjechał do Londynu (uwaga H. P.).

[14] Chodzi o którąś z dwóch pozycji: Tymoteusz patriarcha, Hoi Hellines en tois Agiois Topois, Ateny, 1919 lub Hoi Hellines kai hoi Phragkiskanoi en tois Agiois Topois, Ateny, 1919 (uwaga H. P.).

[15] Menelik II (właściwie Sahle Marjam, 1844-1913), władca etiopskiego państwa Szeua od 1865 r., cesarz Etiopii od 1889 r. (uwaga H. P.).

[16] Porównaj opinię Grzegorza Peradze na temat emigracji gruzińskiej: „Młode pokolenie – a wśród ludzi Wschodu jest się młodym, póki się zupełnie nie osiwieje i nie straci wszystkich zębów – było przeważnie bezrobotne, chore i niewykształcone. Starsze pokolenie natomiast obnosiło się głównie ze swymi ‘dawnymi zasługami’, uwikłane w różnorakie układy polityczne i wśród młodych poszukiwało członków i bojowników dla swoich celów. Rozgrywki polityczne, pusta i duszna atmosfera owładnęła całą emigracją”, G. Peradze, W służbie kultury gruzińskiej, „Przegląd Prawosławny”, 11:1996, z. 9, s. 12 (uwaga H. P.).

[17] „YMCA”: Young Men’s Christian Association, Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej, chrześcijańska organizacja kulturalno-oświatowa, założona w Londynie w 1844 r. (uwaga H. P.).

[18] I. H. Iliffe, Cemeteries and a „Monastery” at the YMCA, Jerusalem (third and sixth centuries A. D.), „The Quarterly of the Department of Antiquities in Palestine ”, 4:1935, z. 1-2, s. 70-80.