tłumaczenia
Noctes Petropolitanae. Noc pierwsza
2012-03-14
1. Zgasło, w końcu – jak zawsze zdradziecko i nieoczekiwanie – martwe światło elektryczne, i przy chwiejnym migotaniu nędznego świecznika w brzemiennej ciszy zbieram swoje myśli i uczucia. Jest nieznośnie tęskno. Jak wypowiedzieć siebie, jak wyrazić to, co śpiewa, a co nie może zostać wyśpiewane, tę mękę, która powinna zostać rozwiązana w obnażeniu samego siebie i jest bezsilna, żeby się obnażyć? Nie wiem, czy znajdę słowa, czy potrafię wewnętrzną pieśnią mowy wyzwolić się z nieznośnego znużenia ducha… Uspokój mnie, cicha Nocy, pierwsza nocy moich wyznań, milcząca i pełna rozmyślań, żywa w szumie zamieci za oknami, w słabym pisku gdzieś w kącie biegających myszy!

Miłości pełne jest moje serce. Łzy wdzięcznej radości pokrywają mgłą moje oczy, kiedy wspominam, o Miłości, twój ostatni dar. Już przeminęło objawienie i światłość, która oświeciła całą duszę, stała się niewidzialna. Ciągle jeszcze odczuwam jednak woń i wydaje się, jak gdybym odczuwał gdzieś w samej głębi mojej łagodny wzrost tego, co wtedy się objawiło. Tajnym życiem żyje we mnie ta chwila i dosłownie czeka na nowy, jej znany moment, aby znowu oświecić i rozpalić całą moją duszę… A może to tylko ja chcę przywrócić to, co nie może powrócić[1], a tymczasem nie ma ani woni, ani tajemniczego życia, niczego – poza znużeniem i żądzą?… Wołam ciebie, Miłości, i nie mam sił, aby rozstać się z twoją wonią. Gorsza od śmierć jest myśl o tym, że ty nie wrócisz, że ciebie nie ma we mnie. Pamięć o tobie – jakieś twoje życie we mnie, daje mi siły, aby ciebie poszukiwać i o tobie rozmyślać. Myślę o tobie i mam nadzieję, że moja myśl ciebie przyzywa… Przebacz mi tę obłudę, naiwną magię samotnego dziecka.

Pamiętam, jak w piersi zamierał oddech i zakrywałem ręką oczy, wzdychając z powodu słodkiego znużenia w taką samą samotną noc, przy tym samym chybotliwym migotaniu nędznego świecznika… Nie pamiętam jednak jasno tego, co odczuwałem; nie pamiętam ciebie, a jedynie blady twój obraz we mnie, łagodny ruch, kryjący się gdzieś w głębi duszy, dosłownie jakby strumyczek sączył się w lodach lodowca… Powróć, powróć, Władczyni Miłości! Władczyni… – Czyż nie mam wspomnieć twojej królewskiej postaci, twojej powszechnej mocy? Tyś wszechwładna i niezwyciężona, tyś wtargnęła do mojej duszy jak samo życie świata, aż rozpłynąłem się w tobie. Zresztą nie – nie rozpłynąłem się. To ja, ten sam, teraz ciebie wzywający i tęskniący, byłem obok ciebie, chociaż także w tobie. Dziwiłem się nieznaną mi dotąd mocą twoją, pełnemu władzy i przekonania, wszystko znającemu ruchowi twojemu. Dziwiłem się i jak dziecko, które zobaczyło coś nieznanego, śmiałem się, radowałem z władzy i mocy twojej. Śmiałem się… chociaż ty mnie szarpałaś, rwałaś cienkie nici, wiążące mnie z tym, co mi jest drogie i bliskie, bez lęku niszczyłaś wszystko, czym żyłem. Czułem i wiedziałem: poprzednie życie nie było życiem, a bezkrwistym snem, prawdziwe życie jest w tobie, ty jesteś prawdziwym życiem. W tobie objawiło mi się w końcu samo życie, a w nim wyznaczona mi droga. Na niej – tak się wydawało – będę mógł rozwiązać wszystkie zagadki, które stanęły przede mną, zakwitną i zajaśnieją, a jeśli ty odejdziesz i nie wrócisz, jeśli zapomnę o tobie – zgasnę i nikt już nie zdejmie dla mnie pieczęci z ostatecznych tajemnic świata, trwożliwie odczuwanych przeze mnie. Wiedziałem: iść z tobą – to iść na mękę, stać się ofiarą i katem… ale dziwiłem się tobą i śmiałem się, jak dziecko, które zobaczyło coś nieznanego. Wiedziałem, że powinienem iść, chociaż mogę nie iść. Powinienem, gdyż inaczej popełnię największy grzech przed tobą i przed wszystkim, co w tobie, odłączę się od życia wiecznego. Wołałaś mnie i pociągałaś, wszechwładna, a ja nie mogłem iść, bezsilny, jak porywem wichru przez ciebie porwany… Czyż mogłem? Czy nie jest to oszukiwaniem samego siebie? Kim ja jestem wobec ciebie, Władczyni, słaby i słabym głosem, niesłyszalnym, wołający do ciebie? – Wiem, że mogłem, że ty, Wszechwładna, nie masz władzy nade mną i tobie, wszech-jednej, w tobie się przeciwstawiam. Ty, Miłości, kochałaś, ale w tobie kochałem ja, z tobą zgodny i zjednoczony. Czy ty mogłaś kochać i być beze mnie? Jeszcze teraz czytam z pobladłych śladów twoich w mojej duszy, jak siwy kapłan z tajemniczych, startych przez czas hieroglifów, że to ja kochałem, kochałem w tobie i tobą, z tobą zgodny i zjednoczony.

Miłość jest wszechwładnym i nie do przezwyciężenia porywającym żywiołem. Nic nie określa jej z zewnątrz, wszech-jedną, a w sobie samej ona jest niezłożona, prosta, w całości siebie objawia, żyje swoją wolnością, tożsamą z jej koniecznością. A ja, przez nią pochwycony i pociągnięty, od niej nie oddzielny i nie różniący się, jak i ona jestem wolny. Nie ona, Miłość, kocha – ja kocham; to nie ona dąży – to ja dążę. To ja określam swój los, siebie samego dręczę i męczę. Jednak kocham Miłością i to, co nie jest moje, co jest powszechne, odkrywam w moim dążeniu. Miłość to ja, a jednak ona nie jest mną. Mogę jej nie przyjąć, zamknąć moją duszę; mogę nie przyjąć oczywistego dla mnie prawa i nie uczynić go moim losem. Dobrowolnie zgadzam się z nią, łączę się z nią, już nie odróżniam siebie od niej. Miłość nie jest moim uczuciem! Skąd więc jej władza i królewskość, to niezwyciężone prawo, stające się moim losem? Skąd jej życiowość i siła, ogarniająca jak żywiołowe dążenie świata? Czyżbym to ja odkrywał dziwiącą mnie głębię dotychczas nieznaną? Czyżbym to ja wymyślał obowiązek Miłości, który mną szarpie? Nie, Miłość nie jest moim uczuciem, a mimo to ona – jest mną samym… Miłość jest darem Bożym, a mimo to powinienem kochać, dosłownie Miłość – we mnie i mną, dosłownie ja sam – Miłość.

Jedno-różni Miłość i ja, nierozdzielni i niezłączeni[2], tajemnicza dwu-jedność.

 

2. Od dawna, od dawna wzywałem ciebie, Miłości, sam o tym nie wiedząc. I oto ty zstąpiłaś we mnie i napełniłaś moje serce. Ale zjawiłaś się jako miłość do niej, której prawdziwego imienia nie chcę wymieniać i – staram się tak myśleć – nie śmiem[3]. Bez nas i ciebie, Miłości, nie byłoby. A teraz chcę ciebie zrozumieć i staje przede mną bliski mi, ale ciągle nieznany obraz. Oto patrzą na mnie, rozszerzając swoje źrenice, kochane oczy, i nie ma w całym świecie nic poza nimi. A z nich, z tych oczu wlewa się w duszę coś wonnego i przenika mnie jakiś surowy i płynny ruch ducha ukochanej, zawierający w sobie i radość beztroskiego śmiechu, i możliwość szaleńczych porywów. To coś innego zlewa się ze mną i we mnie staje się mną, niesie ze sobą gdzieś w życie jeszcze mi nie znane. Gdzie zaś jest sama Miłość? – Oto ona znowu patrzy i rozlewa się z kochanych oczu – znowu nie ma nic w świecie, poza nimi – i wzrusza, i dręczy moją duszę. Oto w niej znowu znika ukochana wraz ze mną tonąca w niej bezdennej głębi. Nie wiem już: gdzie ja sam jestem, gdzie ukochana, gdzie Miłość. – Wszystko połączyło się w nierozdzielnej jedności.

Radośnie, dosłownie jak trzcina pochylana przez wiatr, uzgadniam siebie z ukochaną, żyjącą we mnie, z obecną, która nie mówi, ale wieszczym milczeniem siebie autentycznie objawia we mnie, w Miłości. Dobrowolnie pochylając się ja wiem, że tak należy się pochylać, że w tym – moja wolność i wola. Ty jesteś we mnie i ja, i twój pociąg jest moim. Ty we mnie chcesz być, mnie chcesz, a ja ciebie chcę, jak i ty. Ty zwątpiłaś i cofnęłaś się, omroczona cieniem potężnego żywiołu. Nie wierz jednak, droga moja, ciężkim i fałszywym snom. Nie fruwa nad nimi wielki ptak z miękkimi skrzydłami, nie grozi czymś dawnym jak świat, nieuniknionym jak los. Po prostu przyśnił ci się straszny sen i zasłona twego dziecinnego łóżeczka wydała się tobie miękkimi skrzydłami, a odblask światła lampy na miedzianej poręczy – płonącymi oczyma nieznanego ptaka. Odpędź swój dziecięcy sen! – Nie jesteśmy już dziećmi. Jesteśmy wolni i silni – słońce Miłości kołysze drżące cienie Nocy.

Słyszę harmonię twojej duszy. Jednak ta harmonia jest samym prawem Miłości, która w tobie stała się żywa, prawem świata całego, mnie i tobie w końcu objawionym. Być może, ja lepiej znam to prawo, lepiej znam i widzę ciebie, niż ty sama widzisz i znasz. Tajemniczo łączą się smutne twoje marzenia z moim ujrzeniem prawdy w tobie: wszystko to zostało mi objawione przez dziwną tajemnicę Miłości. Zrywam pieczęcie i zdejmuję zaklęcia, rozsiewam czary szalonych ojców. Jak dym, wijąc się w skrętach twojej duszy, niewolniczo idąc za nimi, sam je czynię. Jakże nie mam być wolny, kiedy każde twoje wezwanie czeka na moją odpowiedź i każda odpowiedź na moje wezwanie odpowiada? Nie ma ani jednego twojego ruchu bez mojego, ani mojego bez twojego. My razem, wolni i równi, odkrywamy siebie nawzajem, a nawet nie siebie nawzajem, a nasze dwu-jedyne ja. Dziwimy się wonnie rozkwitającemu w nas światu, śmiejąc się i licząc perły, które wyrzuca nam wstrząśnięty do granic swojej bezdenności ocean naszej miłości.

Błogosławiona jesteś, Miłości, któraś zstąpiła we mnie, w nas, stałaś się nami, gdyż ja, ciebie pragnąc i pożądając, ciebie dobrowolnie przyjąłem i przez ciebie kocham! Błogosławiona jesteś także ty, przeznaczona mi wybranko, gdyż ty jesteś miłością moją, samą Miłością, która wniknęła we mnie! Tam, w ukrytym wnętrzu Miłości już spełnił się nasz związek, już jesteśmy jedno… Jeszcze żyją we mnie te krótkie, ale wydające się wiecznością chwile. – Siedzieliśmy naprzeciwko siebie i o czymś rozmawialiśmy, ostrożnie dotykaliśmy się słowami i spojrzeniami jeszcze nie wypowiedzianej naszej miłości. Czułem, jak i czuję to teraz, że niewidzialnie dotykały się i wchodziły jedna w drugą nasze dusze, łączyły się w jedno z przekonaniem i dobrowolnie, mocno, na zawsze zamykały złoty łańcuch. Czyś nie słyszała, czyś nie słyszała tryumfalnego hymnu? – To my go śpiewamy, przeplatając nasze głosy, to my się śmiejemy, nie wiedząc, kto śpiewa: ty, czy ja. Czy to my śpiewamy? Dlaczego więc nasz hymn rozlega się w całym świecie, dlaczego śpiewa w nim dwu-jednia? Dlaczego, powiedz mi, z naszych oczu tryska światłość Miłości i tak cieszy innych? Oto uśmiechnął się starzec, ogrzany ciepłem twego uśmiechu, a tam patrząc na nas zaśmiało się dziecko. Oto sam ból, zrodzony przez nas, wewnętrznie został oświecony i stał się łagodny, jakby chwytając tajemnicę miłości. Wkrótce, wkrótce już roztopi się śnieżny dywan, gdzieś już wzdymają się pączki, karmione krwią naszej miłości.

 

3. Niewielu zakochanych, którzy odnaleźli siebie w innym, jest ukochanych przez samą Miłość. Niewielu, gdy nawet pokochało, rozpoznało swoją miłość i żyją oni dosłownie w półmroku pieczary, będąc oszukiwanymi przez wijące się po jej ścianach cienie.

Jemu na chwilę objawiła się Miłość, zajaśniała na moment i ukryła się. Jak gdyby już jej nie było, zupełnie nie było, a on przymusza się do miłości, chce wskrzesić to, co umarło, boi się uwierzyć w śmierć tej, co jest nieśmiertelna. Śmieją się z niego i mówią: „Nie można przywrócić przeszłości. Po cóż się oszukiwać, po co przekonywać się do czegoś, co nie istnieje? Miłość nie jest w naszej władzy, przybywa nie wzywana, jest gościem, który długo nie zagości”. Ale to on ma rację: on zmusza się do kochania tej, którą kochał w chwili oświecenia, swojej jedynej wybranki. On czuje, że powinien i chce kochać, chociaż nie wie „dlaczego”. A nie wie „dlaczego” jedynie w ograniczoności rozumnego swego życia, a nie w autentycznym swoim bycie. Długie i – jak by się wydawało – fałszywe dążenie do kochania w istocie jest jedynie słabym odblaskiem autentycznej miłości w chaosie rozumności.

On zabił swoją żoną, aby ożenić się z ukochaną. Teraz dręczy się i przeklina swoją miłość jako pokusę szatańską, przeklina, a jednak kocha. Nędzny i bezsilny głupiec, który nie uwierzył w moc Wszech-silnej! Nie był w stanie przyjąć Gościa i jego mocą zwyciężyć swoje męki, jak i męki drugiego. Nie zrozumiał, że Miłość wszystko znosi[4] i przemienia samo cierpienie, objawiając autentyczny jego sens. Popatrz jeszcze na biedną Tatianę, która bez szemrania tęskni za Onieginem, naiwnie niewinną w swoim nierządzie. Przypomnij sobie, jak drgnęły rzęsy Lizy, gdy ona już jako mniszka przeszła obok Ławreckiego… Miłe i łagodne przyjaciółki, dlaczego nie zrozumiałyście obowiązku Miłości? A ona, łaskawa, i was, któreście ją zdradziły, oświeciła świetlistym swoim skrzydłem i do grobowej deski nie pozostawiła was bez swojej słodkiej tęsknoty. Nie przysłuchiwałyście się jej milczącej mowie, nie przyniosła w was i wam swojego owocu. I opadłyście nie poznawszy rozkwitu, a zwiędły zapach zasuszonych w pokoju róż mówi o tym, co powinno być, ale czego nie było.

 

4. Za oknami szumi zamieć, ślizga się po szybach, wyje w kominie. A łagodna cicho mówi Miłość w moim pokoju przy chwiejnym płomyku nędznego świecznika. Jasne i odczuwalne jest dla mnie jej ukryte życie, twoje i moje, trój-jedne. – Miłość to ja i ona, moja ukochana, a to więcej niż my: to samo Wszech-jedno Życie, które zstąpiło w nas, zjednoczyło nas i jest jedno z nami. Ona wyłania się z morskiej piany, podtrzymywana przeplatającymi z nią swoje ręce, skłonionymi ku niej i wzajemnie do siebie dziewicami – to nasze dusze. Odrzuciwszy do tyłu głowę i mokre włosy, ona wdycha słone powietrze morza i grzeje na słońcu odkrytą twarz. Ona wstaje, jeszcze ubrana i częściowo zakryta, dosłownie wstydliwa, ale już władcza i dumna, Władczyni świata. Jakże królewsko spada na jej prawą pierś i dwoi się przędza włosów, jak przebijając się przez nie koniuszek ucha wyśmiewa się z dumnego zarysu ust!

Miłość to ja i ty, od niej nieoddzielni. I ty objawiasz mi Miłość, i ja Miłością ciebie we mnie i siebie w tobie objawiam. Przecież mocniej i bogaciej, niż poprzednio. Kimże byłem poprzedni i słaby, kiedy teraz jestem pełen i wszechmocny jak Miłość? Ja – ty, ale w tobie tylko siebie znajduję, od ciebie nieoddzielny. Znika moje samotne ja, ale tak, że na podobieństwo zrodzonej z piany powstaje w całej swojej pełni, czyli w odwiecznej swojej jedności z ukochaną i z Miłością. W Miłości zatraca się nasza nędzna wolność, ale tak, że łącząc się z koniecznością, staje się prawdziwa i pełna, niczym nie skrępowana, gdyż nawet nieskończoność jej nie krępuje – ona jest jednością z Nieskończonością, żywą w Miłości. Miłość daje mi życie, a z życiem także wiedzę, wiedzę żywą, godną zaufania w swojej jedności. I objawia się we mnie wielka tajemnica Wszechjedności, w której wszystko jest nierozdzielnie jedno, a równocześnie jest różna od wszystkich i nieskończenie cenna i moja, i twoja, i każda osoba, niepowtarzalna i przez wszystkich powtarzana. Póki istnieje Miłość – a czyż może umrzeć Nieśmiertelna? – kochamy, to znaczy jesteśmy wzajemnie-różni, a póki ona istnieje – w niej jesteśmy jedno.

Miłość przywraca mi w tobie coś odwiecznie moje, dawno temu przeze mnie utracone, łączy to, co rozerwane i daje mi moją integralność. Ona objawia mi ciebie, ukochana, ty, co – nie wiadomo dlaczego – śmiejesz się przy spotkaniach ze mną i mówi więcej, niż można powiedzieć, nie mówiąc ani słowa. A ja inaczej pojmuję to, co jest mi niedostępne, wcześniej nieznane, dziwiąc się bez końca swoim odkryciom. Miłość daje mądrość nie z tego świata, wiążąc w swojej jedności. Często nie wierzymy jej głosowi, mimo woli uśmiechając się do tego, kogo pokochamy, już wzruszeni przez wieszcze sny… Wspominam falę gorącego uczucia, nagle zalewającą duszę przy przypadkowym spotkani z tobą. Wtedy jej nie rozumiałem, ale teraz wiem: to była miłość. Czy to nie ty, jeszcze nieznana, wołałaś mnie w łagodnej i słodkiej tęsknocie ściskającej moje serce, kiedy siedziałem sam jeden tam, w San Miniato[5], a z miasta słychać było łagodny i wyraźny dzwon Ave Maria?

Łatwo i radośnie jest czytać w ukochanej duszy. Wierz jedynie swoim oczom, patrz tylko w ukochane oczy. Oto daleko od ciebie odkrywam w sobie nowe, nieznane mi dotąd uczucia, a potem dowiaduję się, że to były nie moje, a twoje uczucia. Żyjemy w innym, cudownym świecie, gdzie wszystko jest niezwykłe, gdzie z ciemnych głębin wznoszą się cudowne tajemnice. Nie będziemy wątpić w poznawczą moc Miłości: ona jest samym Poznaniem. Jedynie trudno jest wydzielić i określić to, co poznajemy prze nią, nie ma pojęć i słów, każde wyraża nieskończenie mniej, niż to, co chcemy powiedzieć. Stąd właśnie kochający fałszuje dźwięki przez śmieszny dla wszystkich, poza ukochaną, szept. Stąd w bezsile wyrażenia tego, co jest idealne, nazywa ją trywialnymi lub nieokrzesanymi, celowo nieokrzesanymi imionami.

To, co jest nieuchwytne i niewyrażalne w słowach, poznaje się przez Miłość. W chwili ostatecznego i pełnego zjednoczenia Miłość rzuca nas w ciemną, straszną i pociągającą, otwierającą się otchłań swojej głębi zapomnienia i poznania, gdzie zaciera się odrębność, gdzie odnajduje się jedność. To, co się tworzy, jest jedynie odbiciem, jedynie snem dwu-jedności, w zmienności swojej powtarzającym rzeczywistość. Rzeczywistość jest głębsza i bardziej życiowa. W niej wygasają sprzeczności i ujawnia się niewypowiedziana prawda. Zaufawszy swojej miłości, uważnie uchwyciwszy jedyny, niepowtarzalny moment, zakochany przemocą odpowiedział na prośbę o niego, słowami nie wyrażoną, i w przemocy stał się ofiarą. Opanowawszy ukochaną, on jedynie poznał i wypełnił jej wolę bycia opanowaną. Opanowana, ona opanowała i poznała, przyjąwszy w siebie ukochanego. Tu, w tym cielesnym złączeniu spełnia się głębokie i pełne wzajemne przenikanie dusz, w nim duchowość z cielesnością są jednością, tworzy się nowe autentyczne ciało w Chrystusie i w Kościele, powtarza się wcielenie Logosu w Jego Oblubienicy.

 

5. Popatrz: ona go kocha i uważa za mądrego i pięknego. A my widzimy – on jest głupi i brzydki… Nie, nic nie widzimy: to ona widzi. Przez miłość poznała jego rozum, nieznany nam, obojętnym i chłodnym; przez miłość ujrzała jego autentyczne piękno, przez nas nie zauważone… Matka pieści skrofuliczne dziecko, patrzy na nie i nie może się napatrzeć. Z naszego punktu widzenia ono jest brzydkie – ma dziurawe zęby i krzywe nóżki. A jednak rację ma matka, a nie my. – Ona ujrzała i poznała to, co jest przed wszystkimi ukryte, drogocenne, gdyż ona umie kochać. My natomiast nie kochamy i nie poznajemy, ślizgamy się obojętnym spojrzeniem po powierzchni. My sądzimy po wyglądzie zewnętrznym, po ubiorze, nie wpatrujemy się i ograniczamy człowieka do zewnętrznych przejawów jego piękna i rozumu, nie poznajemy go jako autentyczną, jedyną w całym świecie osobę, nie rozumiemy, że tu na ziemi, w „krainie niepodobieństwa”, ona nie może inaczej się wyrazić.

Mówią o „błędach Miłości”. Czy to jednak Miłość się myli? – Nie, my się mylimy, kiedy spieszymy się kochać, jeszcze nie kochając i Miłości nie znając. Żyjemy szablonami, ale niewyraźnie odczuwając wielki sens Miłości spieszymy powtarzać cudze słowa – przecież one mówią nam o naszym wnętrzu! – postępujemy tak, jak postępują ci, którzy kochają. Myślimy, że kochamy, a w istocie oszukujemy siebie i innych. Przychodzi jednak okrutny czas zapłaty i poznajemy: czym lekkomyślnie graliśmy, co bezsensownie straciliśmy. W tym wypadku Miłość jest miłosierna. Ona podarowała nam chwile poznania, odkryła welon nad swoimi tajemnicami. Być może, ona jeszcze ukaże tobie twojego wybrańca i za cenę ciężkich cierpień da go poznać, a w nim i siebie samego.

 

6. Wszystko w ukochanej jest jednakowo drogie, we wszystkim jaśnieje jej szczególne, tylko w niej postrzegane piękno, odbijające się nawet w jej brakach. Wiem, że znak rodzinny „psuje” oblicze ukochanej, ale nie mógłbym z niego zrezygnować. Jak zresztą zrezygnować, jeśli usunięcie go oznacza usunięcie czegoś nieskończenie cennego, takiego, co tylko w niej mogło się wyrazić? Chcę i będę cierpieć z powodu braków ukochanej, ale nigdy nie zgodzę się na to, żeby one zniknęły bez śladu, żeby ich po prostu nie było. W każdym braku jest coś niepowtarzalnie-indywidualnego, nieoddzielnego od ukochanej. Nie na zlikwidowanie, a na przemienienie, na odkrycie w braku autentyzmu powinny być skierowane wszystkie wysiłki tego, kto kocha i kto kochając osiąga autentyczną osobowość ukochanej. Dotknąwszy wiecznego, bezkształtnego chaosu, on wznosi się z niego w jedności z ukochaną, dwu-jedną wolą i mocą Miłości czyni ją, kształtuje, realizuje poznany przez siebie cel Wszech-jednego Życia. To nie on likwiduje, a Czas, a on żyje wiecznością Miłości – nie skazi postaci ukochanej. Jeśli kocha autentycznie i prawdziwie, to poznawszy niepowtarzalność swojej ukochanej dąży do spełnienia się w niej poza granicami tego, co zostało już osiągnięte przez jej samotną wolę. W braku ujawnia się jemu idealny moment tego niedostatku, to, czym on powinien być. Posłusznie i w sposób wolny zmienia się dusza przeniknięta mocą i rytmem Miłości, sprzeciwia się natomiast skostniałe ciało. Jednakże nie w każdym z poszczególnych momentów biegnącego czasu, a w nich wszystkich, w jedności całego ich potoku integralny byt samego ciała wyjawia swoją istotę w chwili i wieczności momentu zjednoczenia. We wszech-jedności ciała ukochanej w niepowtarzalny sposób odbija się Piękno Powszechne, żyjące w każdym momencie jedynie poprzez swój związek z wszechjednością. Nie przez afirmowanie momentów chwilowych, a wieczności je ogarniającej, pełne jest piękno ciała ziemskiego, już wszech-jednego, już niezniszczalnego w przezwyciężeniu czasu. Nie ma Piękna Powszechnego bez niego, bez twojego ciała, jak i nie ma tegoż Piękna bez innych ciał, gdyż ono jest we wszechjedności cielesności… Na zielonej łące młode dziewice patrzą w zwierciadło jasnego potoku, który odbija milczącą nad nimi Afrodytę. Każda dziewica widzi siebie, ale widzi siebie w wodzie, która ogarnęła postać bogini. Rak w cielesności mojej ukochanej, w jej wszech-jednym ciele, jeszcze nie widzianym, ale znanym przeze mnie i tworzonym przez nas, tak w każdym przejawie tego ciała wyraża się i powinna być wyrażona przez nas w pełni szczególna postać Piękna Wielo-licego. Nie jest ono jednak pełne, nie jest udoskonalone i do końca zrozumiałe, dopóki jest ono oddzielone i oderwane od pozostałych niezliczonych postaci wielo-jednego Piękna, dopóki nie zostaną odbite w wodzie jej młode przyjaciółki. Nie jest on pełen, dopóki nie ogarnie on całego piękna różnokolorowego świata. Z żądzą zbieram skarby świata: złoto i drogocenne kamienie, złotogłów i przezroczyste cienkie tkaniny, aby nimi upiększyć ukochana przeze mnie postać: i stan, i oblicze. W różnokolorowych kwiatach, w jaśnieniu i blasku dzieł sztuki ona jest piękniejsza, lepsza. One jej wcale nie „upiększają”, ale w jedności z całym dziełem stworzenia, w świetle jasnego słońca i w bladych promieniach księżyca staje się mnie i innym bardziej zrozumiałe, pełniej wyjawione jej piękno.

W miłości do ciebie głębiej i autentyczniej rozumiem świat, bardziej integralnie i pełniej, przenika mnie „szczęście ledwo drżących traw” i nieskończenie wiele opowiada mi każda niezauważalna roślinka. Ze mną rzeczywiście rozmawiają gwiazdy i fale, mnie rzeczywiście szepcze swoje tajemnicze mowy las, a w każdej najmniejszej kropelce ciepłego wiosennego deszczu śmieje się twoje oblicze. Słyszymy, my dwoje, i radość i smutek duszy świata w dręczonej Miłością przyrodzie i w nas.

 

7. Pamiętam, w tę noc, kiedy dręczyła i kręciła mną Miłość, ja sam, słaby i wahający się, patrzyłem dosłownie z boku, dziwiąc się ze swojego wcześniej nieznanego uczucia, cierpiąc i śmiejąc się. Jakby coś światowego dokonywało się we mnie, a ja stałem i patrzyłem. Pamiętam, potem rozważałem, szukałem tego, co znikło i… nie znajdowałem. Byłem udręczony i pusty z tego powodu, że nie mogłem przywrócić tego, co porwał wicher, nie wierzyłem i chciałem wierzyć. Strasznym wydawało mi się gaśnięcie płomienia – długie i szare następstwo dni oraz lat. Myślałem już o sobie samym, o swoim szczęściu, chociaż i wiedziałem: nie w nim sens Miłości, która zajaśniała w cichym i szybkim biegu nocy. Wspominam jeszcze, jak z szaleństwem tonącego wszędzie szukałem, czego by się uchwycić, łowiłem momenty nadziei i przyzywałem Miłość. Kochałem, ale kochałem inaczej: bledniej, bardziej dla siebie samotnego. Było mi wstyd mało kochać i strasznie. Niemożliwym wydawało mi się w imię tej miłości iść naprzód na nieszczęście sobie i, być może, innym… Jednak strasznie… nawet kiedy zupełnie bladła, prawie gasła Miłość, pamiętałem o swoim postanowieniu w tę noc, czułem, że powinienem być wierny temu, co wtedy powiedziałem, wierny sobie. Wiele wątpliwości i rozmyślań roiło się w duszy i niestrudzenie splatałem nieskończoną sieć sylogizmów, wymyślałem śmieszne, naiwne plany. Ale spotykałem ją i zaczynało drżeć oraz słodko dręczyć się niedorzeczne serce, śmiały się moje oczy, odpowiadając na śmiech ukochanych oczu. Szybko, jak domki z kart, padały moje plany gdy tylko lekko uśmiechnęła się ukochana. Wiedziałem jednak i wiem: w głębi każdego z nich żyje coś autentycznego, wypływającego, ale nie ujawniające się, a w tym autentycznym żyję i tworzę swoje życie autentyczny ja.

Jestem jeden, ale dwoisty: żyję i w Prawdzie, i w empirii. Żyjąc w autentyzmie ogarnę całą moją empirię, przeniknę każdy jej moment i ją przewyższę. W moim autentyzmie, żyjącym tylko Miłością, jestem nieoddzielny od mojej ukochanej i od Miłości-Prawdy, w niej, z nią i przez nią siebie oraz ukochaną tworzę jako dwu-jednię. Tu wszystko żyje i jest tworzone we mnie przez wszechmocną Miłość, lub – ja sam żyję we wszystkim i wszystko tworzę jako bezmiernie-potężne i harmonijne Życie-Miłość. Tu wszystko jest dla mnie jasne, wszystkie drogi są niezaprzeczone i już dokonane. Ale wszystko jest dokonane tak, że Miłość przez moje autentyczne „ja” już przeniknęła i zjednoczyła oraz ogarnęła w sobie całą moją empirię. Jednak moja empiria w swojej samotności, w pozornym swoim uczestnictwie sama jeszcze nie wzniosła się do mojego autentyzmu i jedynie błyskawice jasnowidzeń od czasu do czasu oświecają jej ciężką mgłę. W mojej empirii Miłość nie została wyjawiona światu w całym swoim niezmiennym pięknie; nie zrzuciła ostatnich swoich zasłon Bogini powstająca z piany słonego morza. Spadłem w empirię i w oderwaniu od „ja” mojej ukochanej, od trój-jedni Miłości, utraciłem swoją moc i wiarygodność mojej wiedzy. Jak blade odbicie stoi przede mną empirycznym moja z ukochaną i Miłością trój-jednia nasza; niekiedy może ona wydawać się wymysłem. Nie wiem już, a jedynie mętnie wspominam, że w każdym moim czynie razem i wspólnie ze mną działa moja ukochana i Miłość. Odrywając się w empirii od jedności z nimi ja sam nie jestem już Miłością. Przede mną stoją Miłość i ukochana, stają naprzeciwko siebie wewnątrz mnie moje uczucia i myśli. Jakbym się rozpadał, rozrywał siebie na nieskończoną wielość chwil, kontynuował swoje umieranie, rozkład, rozpoczęte przez oderwanie się od mojej ukochanej i od Miłości.

Przez kogo, przez kogo, powiedz mi, Miłości, jestem skazany i przeklęty, skazany na to rozdarcie? Czy potrzebne jest moje ziemskie życie, czy też powinienem uciekać od jaśniejących oczu ukochanej, od jej łagodnego uśmiechu?

„Potrzebne i konieczne jest twoje ziemskie życie, albowiem w autentyzmie i w nim moja pełnia, bez niej natomiast jest jedynie pięknym marzeniem, pozostanie pięknem niezrodzonym cała moja trój-jednia. Nie powinieneś jednak rozrywać swojej jedności i przeciwstawiać sobie poszczególnych chwil, powinieneś afirmować każdą chwilę w jej jedności z wszystkimi innymi chwilami, nie odrzucając ani jednej, powinieneś częściowo realizować to, co jest częściowe, a tym samym realizować pełnię. Patrz w jaśniejące oczy, patrz na uśmiech miłych ust – w nich ja uśmiecham się do ciebie – ale niczego nie zapominaj: ani łez, ani cierpień. Po co niecierpliwie spieszyć się, spowalniając czas, po co zmuszać się do wiary, jakby te słowa twoje wyrażały całą Prawdę? – Jutro znajdziesz coś innego, co objawi tobie inne oblicze Jedynej, tak samo autentyczne i potrzebne. Po co poszukiwać tego, co jest powszechne, w tym, co jest cząstkowe? – Afirmuj to, co jest powszechne, we wszystkim, ale – jako powszechne, a nie jako – abstrakcyjną, martwą jedność, afirmuj też to, co jest cząstkowe, ale jako cząstkowe w samej wszechjedności. Pamiętaj, że jesteś mieszkańcem raju, że spoczywasz na moim łonie!”

Nie mogę, bezsilny, zdradziecki!

„Nie możesz? Gdzież jest wtedy twoja miłość? Gdzie moja trój-jednia, która tobie zajaśniała? Ty o niej zapomniałeś. – Czekaj na moje nowe przyjście: wtedy zobaczysz, a nie będziesz tylko wspominał”.

A co robić do tego czasu – i czy ty powrócisz? – Czy powinienem milczeć i kostnieć w bezczynności ducha? Czyżbym nie powinien myśleć, a jedynie jęczeć w oczekiwaniu i w udręce?

„Głupie dziecię! Pozostawiłam tobie moją woń. Pamiętaj o trój-jedni twojej miłości, nie zapominaj o niej nawet na chwilę. Twórz swoje życie, jak potrafisz, ale nie trać poczucia jego integralności w każdym twoim czynie. Nie spiesz się. Umiej czekać i słuchać moich cichych słów. Całego siebie wkładaj w każdą chwilę twego bytu. Nie popadaj w rozpacz, sam skazując się na niepełne życie w przestrzeni i w czasie, przez swoją słabość zaprowadzający w nich dziwny mój porządek. Czas twój nadejdzie i wtedy wszystko spełnisz, zamknąwszy ogniwa twego życia w jeden złoty łańcuch miłości. Być może, zdarzy się to jutro, być może – czeka ciebie długi szereg lat. – Sam wybieraj i nie myśl o przekleństwie. Ty samo siebie przeklinasz, głupie dziecię, które zapomniało łagodną pieśń Matki Miłości”.

Miłości, Miłości, znowu słyszę twoje słowa! Znowu z głębi duszy wznosi się twoja woń! Znowu wznoszą się twoje fale, zaczyna się niemilknąca pieśń. Coraz donośniej i donośniej ona dźwięczy i rozlega się… A zadymka ucichła. Zbliża się koniec milcząco wieszczej Nocy. Czyż nie świta w oknach?… Skądś rozlegają się dzwony: z sąsiedniej świątyni, czy z pełnego radości mego serca?… Czy to ty, Miłości, czy to ty znowu jesteś ze mną i znowu niesiesz mi obraz ukochanej, snopami promieni wyrywający się z ukochanych oczu?… Powoli, chwiejnie, zamiera nędzny świecznik – coraz wyraźniej jaśnieją ukochane oczy, promieniejąc Miłością. Cicho przemija milcząca noc. W dźwiękach dzwonu rozjaśnia się świat.



[1] Por. S. Kierkegaard, Powtórzenie, przeł. B. Świderski, Warszawa, 2000.

[2] Charakterystyka zjednoczenia natur Boskiej i ludzkiej w Chrystusie, według określenia Soboru Chalcedońskiego z 431 roku.

[3] Liryczną bohaterką Noctes Petropolitanae jest konkretna kobieta, Helena Skrzyńska (1894-1981), z pochodzenia Polka, studentka kursów Bestużewa, na których wykładał Karsawin i utalentowana mediewistka. Wypędzenie Karsawina z Rosji jesienią 1922 roku przerwało ich spotkania, ale ona na zawsze pozostała muzą jego twórczości. Filozof poświęcił jej swoją książkę „Poemat o śmierci” (Poema o smierti, Kaunas, 1932) i w 1948 roku napisał do niej w liście: „To właśnie Pani związała we mnie metafizykę z moją biografią i ogólnie z moim życiem”. Ostatni raz Karsawin spotkał się ze Skrzyńską w 1950 roku, gdy eszelon z Litwy, wiozący aresztowanego filozofa do obozu koncentracyjnego Abez na Uralu, zatrzymał się w Leningradzie.

[4] Por. 1 Kor 13,7.

[5] San Miniato al Monte – kościół we Florencji z XI-XIII wieku.

Lew Karsawin, tłum. Henryk Paprocki